W ubiegłym tygodniu Stany Zjednoczone podpisały z Kolumbią umowę zwiększającą dostępność kolumbijskich baz dla amerykańskich żołnierzy. Amerykanie zmodernizują z własnych środków część instalacji, z których będą korzystać. Umowa potwierdza bliskie stosunki pomiędzy Waszyngtonem a Bogotą.
Dobry krok w wykonaniu Ameryki, której każdy sojusznik w regionie bardzo się przyda. Ostatnie lata to zmniejszenie wpływów Stanów Zjednoczonych i ofensywa tzw. chavizmu, czyli budowania swojej pozycji politycznej w opozycji do Ameryki i jej polityki. Zaangażowana na Bliskim Wschodzie i Afganistanie Ameryka nie skupiała uwagi ani zasobów na własnym zapleczu.
Jednak podpisanie umowy wojskowej z Kolumbią nie może w żaden sposób przykryć nie zatwierdzenia innej, dużo istotniejszej dla obu partnerów umowy – o wolnym handlu. Podpisana w listopadzie 2006 roku, od prawie trzech lat czeka na zgodę Kongresu. Mimo milionów dolarów wsparcia dla Bogoty w walce z narkobiznesem, Waszyngton nie chce wesprzeć gospodarki swojego sojusznika. Umowy o wolnym handlu zazwyczaj przynoszą korzyści wszystkim umawiającym się stronom. Zmniejszanie barier w handlu i inwestycjach, znoszenie ceł, ułatwianie procedur – wszystko przyczynia się do rozwoju gospodarczego i powstawania miejsc pracy.
Odmowę zatwierdzenia dokumentu uzasadnia się troską o prawo pracy, bezpieczeństwo związków zawodowych oraz oskarżeniami o powiązania prezydenta Alvaro Uribe z ultraprawicowymi bojówkami, częstokroć „polującymi” na związkowców oraz lewicowych aktywistów. Nikt nie twierdzi, że w Kolumbii panuje idealna demokracja, w której nie dzieją się złe rzeczy. Ideały nie istnieją, tym bardziej Kolumbia nie jest ideałem. Jest jednak krajem, który w ostatniej dekadzie poczynił ogromne postępy na drodze ku demokracji. Przede wszystkim, udało się bardzo osłabić, często rozbić, paramilitarne ugrupowania, które w ostatnich dziesięcioleciach trzęsły Kolumbią i terroryzowały jej mieszkańców. Prezydent Uribe odniósł wielki sukces w przywracaniu ładu i bezpieczeństwa wewnętrznego. Kraj jest bardziej stabilny, spokojny i może wreszcie skupić się na innych niż bezpieczeństwo priorytetach.
Jeśli dodamy do tego zdecydowanie proamerykańskie nastawienie władz oraz społeczeństwa, trudne do zrozumienia wydaje się karanie Kolumbii za drobne niedociągnięcia, które można poprawić bez powstrzymywania wejścia w życie niezwykle istotnej umowy o wolnym handlu. W tej sytuacji marchewka podziała lepiej niż kij. Niestety, brak decyzji Waszyngtonu nie wynika z premedytacji, a z nastawienia większości Partii Demokratycznej do wolnego handlu jako takiego. Populiści spod znaku lewicy obarczają wolny handel winą za drenaż miejsc pracy oraz państwowej kasy z powodu mniejszych wpływów podatkowych. Politycy zaś z chęcią wykorzystują wolny handel jako kozła ofiarnego, na którego można zrzucić winę za własną nieudolność i polityczną impotencję. Trudno też dobrze sprzedać umowę o wolnym handlu w środku kryzysu, gdy liczba bezrobotnych Amerykanów wkrótce przekroczy 10 milionów. W logice lewicowców oznaczałoby to samobójstwo.
Kongres blokuje także podobną umowę z Panamą, kolejnym bliskim partnerem w regionie i właścicielem jednej z najważniejszych arterii handlowych świata – Kanału Panamskiego. Tymczasem, jak udowadnia James Roberts z Heritage Foundation, już teraz blisko 96 procent panamskiego eksportu nie jest objęte cłami w USA na podstawie obowiązujących umów i innych aktów prawnych. Roberts wskazuje, że Stany Zjednoczone oraz amerykańscy przedsiębiorcy i pracownicy mogą tylko skorzystać na podpisaniu umowy o wolnym handlu z Panamą, chociażby firmy z sektora budownictwa i infrastruktury mogą liczyć na dodatkowe zyski. Ekspert Heritage Foundation podkreśla, że brak umowy o wolnym handlu przynosi wymierne straty, poprzez pomijanie amerykańskich firm w wyborze wykonawców rozmaitych projektów, m.in. związanych z modernizacją Kanału Panamskiego. Minęły już dwa lata od podpisania zatwierdzenia umowy przez stronę panamską. Amerykanie ponownie wyciągnęli prawo pracy jako jedną z przeszkód na drodze do przyjęcia umowy, doprawiając to modną obecnie populistyczną nagonką na raje podatkowe, wyrażając wątpliwości co do panamskiego prawa podatkowego. James Roberts z
Z perspektywy amerykańskiego interesu narodowego wejście w życie umów o wolnym handlu z Kolumbią i Panamą jest jak najbardziej korzystne i aż dziw bierze, że bezpodstawne obawy i strach przed lewicowymi populistami uniemożliwia dokończenie trwającego w obu przypadkach po kilkadziesiąt miesięcy procesu. Budowanie wokół siebie sfery pokoju i dobrobytu jest jednym z głównych celów każdego rozsądnego państwa. Jeśli kraje sąsiednie są stabilne, a ich społeczeństwa bogacą się, szansa na niekontrolowany wybuch społeczny, zagrażający bezpieczeństwu sąsiadów jest niewielka.
Równie niewielkie są koszty przyjęcia umów z Kolumbią i Panamą przez Stany Zjednoczone (przyszłe zyski są o wiele większe od dzisiejszych kosztów). Odwlekanie tej decyzji na bliżej nieokreśloną przyszłość jest działaniem na własną szkodę, a na korzyść przeciwników Ameryki spod znaku Chaveza i nie tylko. Dla nas nie ma to wielkiego znaczenia, ale dla prezydenta Obamy powinien to być jeden z priorytetów. Zbytnia uległość i przywiązanie do lewicowców osłabiają bowiem pozycję Stanów Zjednoczonych na ich podwórku, Zachodniej Półkuli.
Piotr Wołejko