Wraz z końcem rosyjskiego natarcia, o czym informuje zarówno ITAR-TASS, jak i Reuters, czas zastanowić się, o co chodziło w kilkudniowej wojence na Kaukazie.
Wiadomo przecież, że nie o Osetię Południową, której Gruzja i tak w większości nie kontrolowała. Przez ponad dekadę utrzymuje się stan zawieszenia w Osetii – rządzą tam de facto rosyjskie służby specjalne, a Rosja nadała obywatelstwo rosyjskie osetyńskiej ludności. Osetia nie jest żadnym strategicznym ani nawet taktycznie istotnym punktem w regionie.
Cały czas pojawiają się informacje, iż Rosjanie byli doskonale przygotowani do odparcia gruzińskiego uderzenia na Osetię. Pod granicą czekali doskonale uzbrojeni i zaopatrzeni żołnierze, którzy mogli w ciągu kilku godzin wkroczyć do akcji. Pojawiają się również plotki, iż Saakaszwili chciał uprzedzić rosyjski atak na Gruzję i pierwszy wysłał swoje wojska do Osetii. Argument dość mocno naciągany, gdyż skoro Saakaszwili spodziewał się agresji ze strony Federacji Rosyjskiej, to czemu – co sam przyznał – pozostawił zupełnie odsłoniętą północnozachodnią flankę, czyli Abchazję. Gruziński prezydent stwierdził z rozbrajającą szczerością, że Gruzja praktycznie nie ma tam swoich wojsk.
Uprzedzenie rosyjskiej agresji to mało prawdopodobny wariant. Przecież Saakaszwili na rozpoczęciu ostrzału Osetii i wtargnięciu do niej stracił. Gdyby natomiast zaatakowała go Rosja, musiałaby się gęsto tłumaczyć. Tymczasem to Gruzini byli w natarciu przez kilkadziesiąt godzin. Bardziej wiarygodny wydaje się scenariusz rosyjskiej prowokacji, na którą dał się nabrać gruziński przywódca. Kiedy bowiem to Gruzję uznano za agresora, Rosja mogła podjąć interwencję z hasłem obrony cywilów i własnych obywateli. Swoją drogą, hasło to w ustach Rosjan przypomina nieco 17 września i obronę obywateli białoruskich i ukraińskich przed Trzecią Rzeszą. Nie o analogie historyczne jednak tutaj chodzi.
Odrzuciliśmy więc scenariusz rosyjskiej agresji z gruzińskiego punktu widzenia. Odrzucamy go także z rosyjskiej strony – Putin to zbyt cwany lis, żeby dać się wystrychnąć na dudka. Prowokacja – to już zupełnie co innego. Tutaj nie wykluczam nawet manewrów w stylu hitlerowskich Niemiec i „napadu na radiostację” tuż sprzed wybuchu II wojny światowej.
Ciekawi mnie w tym wszystkim rola Amerykanów. Musieli wiedzieć o koncentracji rosyjskich sił w okolicach Osetii Płd. i znali ich dokładną dyslokację. Czy CIA nie przekazało Saakaszwilemu informacji o tym, jak przedstawia się sytuacja? A może dane do prezydenta dotarły, a ten postanowił wykorzystać okazję.
Być może posuwam się za daleko, ale cyniczna realpolitik najczęściej bierze górę – Saakaszwili chciał rosyjskiej agresji i nawet jeśli dał się sprowokować, to z obrotu sytuacji będzie, w dalszej perspektywie, zadowolony. Spójrzmy na czystą politykę, pomijając tragedię śmierci tysięcy osób oraz jeszcze większej ilości rannych. Abchazja i Osetia Południowa to dwa punkty w Gruzji, które wprowadzają niestabilność w tym kraju. Rosja rozgrywa tam popisowo partię szachów, której celem jest utrzymywanie napięcia w Gruzji oraz przedstawianie Tbilisi jako państwa awanturniczego i nieobliczalnego.
Gruzja tymczasem, od Rewolucji Róż, podąża jasno określonym prozachodnim kursem. NATO i Unia Europejska to perspektywa, którą Micheil Saakaszwili nakreślił wraz ze swoimi współpracownikami. Najpierw należy przystąpić do NATO – jest to prostsze i szybsze, zwłaszcza w obliczu wewnętrznego kryzusu w Unii Europejskiej. Czy NATO zgodziłoby się przyjąć Gruzję wraz z jej problemami w Abchazji i Osetii Płd.? Szczerze wątpię.
Jaki był więc cel Saakaszwilego i powód kilkudniowej wojenki z Rosją? Głównym celem było, bez wątpienia, pokazanie Gruzinom, że nie ma żadnych szans na odzyskanie kontroli nad Abchazją i Osetią i należy pogodzić się z ich utratą. Żaden gruziński polityk nie mógł tego powiedzieć wprost, podobnie jak żaden przywódca serbski nie powie, że popiera oderwanie Kosowa od Serbii. Wyborcy zrozumieją natomiast brutalną siłę, która nie pozwala na reintagrację Abchazji i Osetii z Gruzją. Co więcej, poprą lidera, który zdecydował się w romantycznym zrywie rzucić wyzwanie potężnej Rosji i… przegrał. Saakaszwili wychodzi z porażki swojej armii zwycięsko.
Abchazja i Osetia są stracone. Gruzja nie ogłasza oficjalnie, że rezygnuje z tych prowincji, ale de facto porzuca swe roszczenia i skupia się na atlantyckim kursie. Saakaszwili wysyła sygnał do Rosji – a róbcie, co chcecie w Abchazji i Osetii. Chcecie te prowincje anektować? Anektujcie! Chcecie uznać ich niepodległość? Uznajcie. Nas to już nie interesuje.
Gruzja bez Abchazji i Osetii, które stanowią dla Rosji instrument mieszania się w sprawy Gruzji i jej destabilizacji, ma szansę stać się normalnym demokratycznym krajem. Rosja oczywiście nie przestanie nagle bruździć Gruzji, ale jej możliwości zostaną drastycznie ograniczone. Jeśli udałoby się dodatkowo rozmieścić na granicy abchasko-gruzińskiej i osetyńsko-gruzińskiej prawdziwie międzynarodowe siły pokojowe (błękitne hełmy czy siły unijne), Gruzja wygrałaby podwójnie.
Tak widział to zapewne Micheil Saakaszwili. Czy plan się udał? Na oceny przyjdzie jeszcze czas.
Piotr Wołejko