Kosztowała życie ponad miliona osób; straty poniesione przez oba państwa oszacowano na 400 miliardów dolarów; była wyjątkowo brutalna (Irak stosował broń chemiczną, głównie gazy bojowe) i długa – trwała osiem lat. Dzisiaj mija 27 rocznica wybuchu wojny iracko-irańskiej.
Atak Iraku na Iran był konsekwencją zwycięstwa Rewolucji Islamskiej ajatollaha Chomeiniego w Iranie. Państwa regionu, a przede wszystkim Stany Zjednoczone oraz Związek Radziecki obawiały się rozprzestrzeniania radykalnej religijnej rewolucji. Z szansy na wzmocnienie własnej pozycji skorzystał przywódca Iraku Saddam Husajn, który w 1980 roku uderzył na Iran i poczynił szybkie i znaczne postępy terytorialne. Niemal równie szybko Irańczycy odzyskali utracone ziemie i przeszli do kontrnatarcia. W efekcie długoletnich zmagań ustaliła się licząca blisko 500 kilometrów linia frontu, a wojna przemieniła się z manewrowej w pozycyjną.
Irak był wspierany finansowo przez Zachód, głównie przez Stany Zjednoczone oraz Francję (stąd akurat dzisiaj ostra depesza agencji IRNA, porównująca politykę prezydenta Sarkozy’ego wobec Iranu z polityką francuską z lat wojny iracko-irańskiej), a także Związek Radziecki. Warto pamiętać, że Sowieci walczyli już wtedy w Afganistanie. Swoją drogą, osobliwa to sytuacja, gdzie USA i ZSRR ramię w ramię zwalczają irańską rewolucję (choć, nie czarujmy się, udział ZSRR był minimalny w porównaniu do Ameryki czy Francji), a z drugiej strony Waszyngton wspiera radykalną partyzantkę islamistyczną w Afganistanie, która zwalcza wojska radzieckie.
Wojna iracko-irańska zakończyła się niczym, tj. po 8 latach powrócono do stanu sprzed jej wybuchu. Ofiarność irańskiego narodu, nieraz w obrzydliwy sposób wykorzystywana przez rządzących ajatollahów (np. „używanie” młodych chłopców do „czyszczenia” pól minowych) oraz wyczerpanie Iraku (i wiele innych powodów) sprawiły, że żadna ze stron nie osiągnęła pełnego zwycięstwa. Co prawda Iran obronił się przed inwazją, a rządy duchownych wzmocniły swoją pozycję, to Husajn utrzymał się przy władzy w Bagdadzie. Mimo fiaska ataku, dyktator nie tylko pozostał przy władzy, ale wykorzystał trudne czasy do pozbycia się wielu politycznych przeciwników.
Trudno powiedzieć, że wojna zakończyła się sukcesem Teheranu. Jednak z perspektywy czasu chyba tak należy ocenić tamte wydarzenia. Świeżo powstałe państwo okrzepło i obroniło nie tylko swoją suwerenność, ale przede wszystkim swój unikalny ustrój. Słusznie ajatollahowie uznają wynik wojny za zwycięstwo nad Ameryką (i generalnie nad Zachodem), gdyż Irak był marionetką w rękach Waszyngtonu. Jednak Husajn przeszarżował i gorzko tego pożałował, co przypieczętowało jego los.
Zaledwie 3 lata później Irak, wyczerpany po zmaganiach z Iranem, zaatakował zasobny w ropę i pieniądze Kuwejt. Stało się to przyczyną pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, w której koalicja pod przywództwem Amerykanów pokonała Saddama Husajna. Niewiele zabrakło wtedy, aby George Bush senior – ówczesny prezydent – zdecydował się obalić irackiego dyktatora. Gdyby wtedy podjęto taką decyzję, dzisiaj sytuacja w regionie wyglądałaby zupełnie inaczej – Ameryka nie ugrzęzłaby w Iraku, a wpływy Iranu byłyby znacznie ograniczone. Iran, osłabiony tak samo jak Irak po ośmioletniej wojnie, nie byłby w stanie ingerować w wydarzenia nad Tygrysem i Eufratem w stopniu tak wielkim, jak to się dzieje teraz.
Wszystko to można uznać za gdybanie, a także zbyć komentarzem, że z perspektywy czasu łatwo powiedzieć, jakie decyzje należało podjąć. Słusznie, jednak każdy ma prawo do swoich analiz oraz do stawiania własnych tez. Moja jest następująca: wojna iracko-irańska w znacznym stopniu zdeterminowała przyszłość regionu, a wiele jej demonów ciąży nad obecną trudną sytuacją Ameryki w Iraku – po inwazji w 2003 roku. Jeśli obecnie wyciągnięto wnioski z (fatalnej) decyzji o pozostawieniu Saddama przy władzy na początku lat 90. ubiegłego wieku, z pewnością nie popełni się podobnych błędów w przyszłości. Są one bardzo kosztowne. Wojna iracko-irańska pokazuje jednak przede wszystkim, że na angażowaniu się w konflikty bliskowschodnie można się bardzo mocno sparzyć.
Piotr Wołejko