Ceny energii elektrycznej we Włoszech przewyższają średnią unijną o 45 procent. Italia sprowadza zza granicy 16 procent zużywanego prądu. Z powodu struktury produkcji, Włosi są zmuszeni importować 85 procent ogółu energii, większość w postaci ropy naftowej i gazu oraz wspomniane 16 procent prądu – sprowadzanego głównie z Francji, Szwajcarii i Słowenii. Struktura produkcji, zależnie od źródła danych, prezentuje się następująco – ropa naftowa (47 procent), gaz ziemny (35 procent), węgiel (8 procent), hydro (5 procent), źródła odnawialne (ok. 3 procent). Z ropy i gazu wytwarzane jest ok. 80 procent energii we Włoszech.
Obecne wysokie ceny tych surowców, zwłaszcza ropy naftowej, sprawiły, że miejscowe koncerny energetyczne rozważają zamykanie elektrowni produkujących elektryczność z ropy i chcą przestawić się na tańszy węgiel. Pal licho emisje dwutlenku węgla i innych zanieczyszczeń, a także unijne limity i nakazy – myślą Włosi, płacący – warto przypomnieć – prawie o połowę wyższe rachunki za prąd niż inni obywatele Unii Europejskiej (średnia wyliczona jednak dla UE 15, gdyż dane pochodzą z 2004 roku). Jednak węgiel to niejedyny pomysł Włochów na redukcję zależności od importowanych źródeł energii. Nowy rząd Silvio Berlusconiego zamierza postawić na atom.
Wzorem Francji, w której 80 procent elektryczności pochodzi z elektrowni jądrowych, Włosi zamierzają skupić się na atomie, który zapewnia prawdziwą niezależność i bezpieczeństwo energetyczne. Wcześniej zapowiedzi o przywróceniu atomu do łask nadeszły z Wysp Brytyjskich, kiedy premier Gordon Brown podczas wizyty prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego wyraźnie stwierdził, że Londyn stawia na atom i zamierza w tej materii ściśle z Paryżem współpracować.
Włochy pożegnały się z energią jądrową na własne życzenie, w efekcie referendum z 1987 roku, w którym obywatele zdecydowanie odrzucili atom jako źródło energii. Referendum miało miejsce wkrótce po katastrofie w Czarnobylu. W jego efekcie do 1990 roku zamknięto trzy istniejące elektrownie, a czwartej w Montalto di Castro (na zdjęciu), której budowa znajdowała się na ukończeniu, nie ukończono. Pomińmy milczeniem skalę marnotrawstwa przy rezygnacji z ukończenia praktycznie gotowej elektrowni. Wówczas wydawało się Włochom, że rezygnacja z atomu niewiele kosztuje, a zapewnia bezpieczeństwo. Jakże się mylili, pokazuje dzień dzisiejszy. Teraz muszą zaczynać budowę od zera, ale – na szczęście – posiadają odpowiednie zaplecze techniczne oraz, co istotne, personalne.
Plany i zapowiedzi rządu Berlusconiego są jasne – w ciągu pięciu lat powrócimy do budowy elektrowni. Szef ENEL, największej włoskiej firmy energetycznej, Fulvio Conti zapewnia, że koncern jest gotowy do „wskrzeszenia” energetyki jądrowej. Z drugiej strony, Giuseppe Onufrio z włoskiego Greenpeace’u twardo odpowiada na pomysły nowego rządu – dla niego to „deklaracja wojny”. Można być pewnym, że przywrócenie atomu w Italii nie będzie łatwe.
Tym bardziej, że władze centralne, regionalne i lokalne nie są w stanie poradzić sobie z tak prozaicznym problemem składowania i wywozu śmieci w Neapolu i okolicach. O planach w tym zakresie pisze na swoim blogu Włoska robota Paulina Sałek. Po lekturze jej wpisu na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, a w głowie pojawiła się taka oto myśl: „walka będzie długa i zacięta; wątpliwe, aby zakończyła się sukcesem”. To samo może spotkać atom. Ze szkodą dla samych Włochów.
Piotr Wołejko