„Ameryce nie na rękę są przyjazne relacje między UE a takim energetycznym gigantem jak Rosja. I USA zawsze będą dążyć do destabilizacji sytuacji na Ukrainie, zwłaszcza w kontekście stosunków rosyjsko-ukraińskich, ponieważ to mocno uderza w kontakty energetyczne Rosji z Europą. Amerykanie będą mnożyć przeszkody budowom rozmaitych alternatywnych źródeł energii, takich jak Gazociąg Północny czy Południowy Potok, żeby blokować zjednoczonej Europie dostęp do złóż gazu na zachodniej Syberii. Bo dostęp ten czyni Europę bardziej suwerenną we współczesnym świecie.”
Autorem powyższej wypowiedzi jest Maksym Szewczenko, rosyjski politolog i publicysta. Cytat pochodzi z weekendowego dodatku do „Dziennika” – „Europa”. Pozwoliłem sobie przywołać słowa Szewczenki, gdyż kilka kwestii wymaga sprostowania. Logika rosyjskiego dziennikarza jest prosta – Amerykanie zainstalowali w Kijowie wrogi Rosji reżim, którego celem jest utrzymywanie napięcia w relacjach Rosji z Unią Europejską. Tak naprawdę za sznurki na Ukrainie pociąga Waszyngton.
Borykająca się z problemami gospodarczymi Rosja już od ponad pół roku zrzuca winę za wszystkie klęski ekonomiczne na Amerykę. Prezydent Miedwiediew i premier Putin wielokrotnie obarczali Stany Zjednoczone winą za wywołanie kryzysu finansowego, twórczo rozwijana przez pomniejszych rosyjskich polityków jako próba zarażenia Matuszki Rassiji amerykańskim wirusem. Rządząca Rosją kasta czekistów i oligarchów uważa, że wszystko jest wynikiem spisku, mającego na celu rzucenie Rosji na kolana.
Wiemy już, że kryzys finansowy to wina złej Ameryki. Teraz, kiedy okazało się, że Ukraina stawia się w sporze o gaz, także ta kwestia nabrała nowego wymiaru – Ameryka podjudza skorumpowane elity ukraińskie do postawienia się Moskwie. Dla porządku tylko przypomnę, że to nie Ukraina zakręcała kurek z gazem dla siebie i krajów Unii Europejskiej (i nie tylko), tylko Gazprom na osobiste polecenie premiera Putina. To Putin odpowiada osobiście za to, że przez wiele dni gaz nie płynął (i nadal nie płynie) do odbiorców. Nie udało się zatańczyć na rurze pod akompaniament Putina i jego kolegów, trzeba więc zrzucić winę na Amerykanów. Wiadomo przecież, że sponsorowali Pomarańczową Rewolucję, a także zainstalowali w Gruzji wrogi reżim Saakaszwilego, sprzedając mu broń oraz szkoląc jego armię.
Celowo nie oceniam opisywanej powyżej logiki, aby każdy mógł wyciągnąć własne wnioski. Większość czytelników zapewne ma już wyrobione zdanie na prezentowane kwestie i jest małe prawdopodobieństwo, że je zmienią.
Zajmijmy się jeszcze argumentem o blokowaniu przez Amerykę rozwoju alternatywnych źródeł energii. Dla Polaków ani Gazociąg Północny (Nord Stream) ani Południowy Potok (South Stream) nie stanowią żadnej alternatywy. Nie tylko zresztą dla Polaków. Jeśli jako dywersyfikację źródeł energii rozumiemy budowanie nowych gazociągów łączących nas ze złożami tego samego dostawcy, to dochodzimy do absurdu. Alternatywą dla Europy nie jest kolejny gazociąg z Rosji, nieważne czy nazywa się Nord Stream czy South Stream, ale np. nowe połączenia z Algierią czy proponowany gazociąg (i ropociąg) z Nigerii. Alternatywą jest także sprowadzanie skroplonego gazu LNG.
Rozumiem stanowisko Rosjan, którzy chcą pozbyć się pośredników w przesyłaniu gazu, czyli państw tranzytowych. Z moskiewskiego punktu widzenia jest to posunięcie rozsądne, oznaczające bezpośredni dostęp do odbiorców i wyeliminowanie opłat tranzytowych (o które zresztą toczy się także spór z Ukrainą). Jeśli Rosjanie znajdą środki na sfinansowanie rur północnej i południowej, odniosą duży sukces. Jednak ta logika ma też pewne ułomności. Główną jest właśnie koszt projektu i jego rentowność.
I tu powracamy do rzekomego blokowania przez Stany Zjednoczone alternatywnych źródeł energii. Z powodu niskiej rentowności (albo nawet jej braku) i wysokich kosztów budowy (ok. 4 miliardów dolarów) Rosjanie bardzo ostro krytykowali (i wyśmiewali, próbując zdezawuować projekt) pomysł stworzenia ropociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan. Ropociąg BTC spotykał się z podobnymi zarzutami ze strony Rosji, jak Nord Stream ze strony państw bałtyckich, Polski czy Szwecji. Mówiąc w dużym skrócie: projekt jest polityczny i ma na celu ominięcie Rosji; co więcej, jest zbyt kosztowny i się po prostu nie opłaca.
Tak się składa, że Amerykanie od dwóch dekad robią bardzo wiele, aby stworzyć alternatywne wobec Rosji szlaki przesyłu surowców energetycznych. Ropociąg BTC mógł powstać wyłącznie dzięki politycznemu wsparciu Waszyngtonu. Stany Zjednoczone popierają także inne projekty, które omijają Rosję i zapewniają Europie dostęp do kaspijskiej ropy i gazu. Gdyby nie spór z Iranem, być może pomysł gazociągu Nabucco byłby o wiele bardziej zaawansowany. Można powiedzieć nawet, że Ameryka zrobiła (i nadal robi) więcej dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Europy niż ona sama. Ciekawe, że po drugiej stronie Atlantyku dostrzegają zagrożenie monopolizacją dostaw surowców energetycznych w Europie przez Rosję, a w Brukseli czy kluczowych stolicach europejskich już nie.
Jeśli zaś chodzi o blokowanie dostępu do złóż, to przypominam panu Szewczence i czytelnikom o troszkę słabszej pamięci albo nie przyjmującym krytyki Rosji do wiadomości, że to sami Rosjanie jeszcze kilka lat temu, z ogromną zresztą radością, rugowali zachodnie, w tym europejskie koncerny energetyczne z rozmaitych projektów znajdujących się w trakcie realizacji bądź planowania. Sachalin, Sztokman, spór z BP o złoża w Kowykcie. Gdy ceny surowców szybowały w górę, Rosja nie widziała potrzeby dzielenia się zyskami z Europejczykami i uważała, że nie potrzebuje ich kapitału i know-how.
Europa będzie bardziej suwerenna we współczesnym świecie, jeśli nie będzie zagrożona zmonopolizowaniem dostaw surowców energetycznych przez jednego dostawcę, w obecnych warunkach przez Rosję. Szewczenko ma więc częściowo rację – dostęp do syberyjskich złóż jest dla Europy istotny. Jednak jeszcze ważniejsze jest rzeczywiste dywersyfikowanie źródeł, poprzez poszukiwanie nowych dostawców, a nie nowych szlaków tranzytowych od tego samego dostawcy. Amerykanie mogą tu tylko Europie pomóc i tego bardzo obawia się Rosja. Powstanie BTC to dla Kremla groźny precedens, który nie może się powtórzyć.
Piotr Wołejko