Epicentrum globalizacji określane jest coraz częściej mianem Islandii nad Tamizą. Kryzys finansowy mocno uderzył w londyńskie City, zadając poważny cios Wielkiej Brytanii. O ile scenariusz islandzki, gdzie państwo de facto zbankrutowało, majaczy nadal daleko za horyzontem, bez wątpienia na śmietnik historii udaje się brytyjska mocarstwowość.
Nawet gdyby kryzys skończył się jutro i od tego dnia zapanowała powszechna szczęśliwość, niegdysiejszy hegemon na skalę globalną nieuchronnie powraca do szeregu. Szeregu państw zwyczajnych. Rekonstrukcji ulega kolejny element światowego systemu politycznego. Jest to przełom na miarę odkrycia elektryczności. Nic już nie będzie takie samo.
Potęga Anglii, Wielkiej Brytanii a następnie Zjednoczonego Królestwa przez wieki definiowała globalną architekturę polityczno-gospodarczą. Imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce, kontrolowało swego czasu jedną czwartą terytorium naszej planety. Do końca XIX wieku Londyn był największym mocarstwem świata, które mogło egzekwować swoją wolę na wszystkich kontynentach. Royal Navy strzegła bezpieczeństwa imperium, broniąc wybrzeży brytyjskiej metropolii oraz kolonii, chroniąc szlaki handlowe oraz siejąc postrach we wrogich portach samym swoim widokiem.
Powolny upadek Zjednoczonego Królestwa datuje się od początku XX wieku. Trudno było dostrzec wówczas ten fakt. Gospodarki Stanów Zjednoczonych oraz Wilhelmińskich Niemiec zaczęły prześcigać brytyjską, podważając tym samym hegemoniczną pozycję Londynu. Dwie wojny światowe, choć wygrane przez Wielką Brytanię, przyspieszyły proces degrengolady niegdysiejszej potęgi. Droga od pana do pariasa jest w polityce międzynarodowej stosunkowo krótka. W 1945 roku, tuż po zakończeniu wojny, Brytyjczycy znajdowali się gdzieś w połowie drogi do stadium pośredniego – zwyczajności.
Dekady mijały, a Wielka Brytania była wstrząsana kolejnymi kryzysami. Rok 1976 to upokarzająca pożyczka od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który musiał ratować finanse monarchii. Trzydzieści lat później okazuje się, że historia może zatoczyć koło. Bliski współpracownik premiera Gordona Browna, William Hutton z think-tanku Work Foundation, nie wyklucza, że Londyn będzie musiał prosić MFW o pomoc.
Fakty są nieubłagane – brytyjska gospodarka znajduje się w głębokiej recesji, a rząd zapożycza się na potęgę. Istnieją obawy, że dług publiczny w stosunku do PKB, w czarnym scenariuszu, sięgnie nawet 100 procent. Prognozy są co prawda bardziej optymistyczne, ale styczniowe przewidywania należy uznać za nieaktualne. Wielka Brytania cierpi z powodu dużego udziału sektora finansowego w produkcie krajowym brutto. Przed kryzysem wynosił on ok. 10 procent. Przynosił znaczne dochody do skarbca, a także zapewniał dużą liczbę dobrze płatnych miejsc pracy. Obecnie brzmi to niemal jak herezja, ponieważ brytyjski podatnik dopłaci do kilku największych banków, a tysiące etatów po prostu wyparowało.
Szykują się duże cięcia w budżecie, ucierpi przede wszystkim armia. Przekraczający ponad 50 miliardów dolarów budżet na obronę narodową może stracić od 11 do 25 procent. Przyjmując optymistyczny, pierwszy wariant i tak otrzymamy smutny dla Brytyjczyków obraz. Modernizacja sił zbrojnych stanie w miejscu, będą cięcia etatów, zniknie wiele programów i projektów, a niektóre zostaną odłożone na „lepsze czasy„.
Wśród tych ostatnich mogą znaleźć się dwa, które świadczą o mocarstwowym statusie Wielkiej Brytanii (choćby był on już tylko wirtualny, podkreślają znaczenie Londynu). Chodzi o zakup dwóch nowoczesnych lotniskowców oraz wymianę czterech okrętów podwodnych-nosicieli rakiet balistycznych na nowe. O pierwszym wspominałem we wpisie dotyczącym znaczenia floty wojennej z dn. 22 czerwca br. Kontrowersje wokół Tridentów, rakiet balistycznych posiadanych przez Wielką Brytanię, także nie są nowe. Kryzys finansowy może poważnie utrudnić modernizację brytyjskich możliwości odstraszania atomowego.
Czy problemy finansowe spowodują rezygnację przez Londyn z broni jądrowej? Jest to bardzo mało prawdopodobne. Rezygnacja oznacza bowiem niechybną degradację statusu państwa na arenie międzynarodowej oraz absolutną rewolucję w strategii bezpieczeństwa kraju. Mimo silnej opozycji wobec broni A brak politycznego konsensusu w tej sprawie. Decyzja o wycofaniu atomu mogłaby być porównana później do kapitulacji Chamberlaine’a w Monachium. Mało kto odważy się ją podjąć. W obecnych realiach.Co pokaże przyszłość, zobaczymy.
Należy się jednak powoli przyzwyczajać do zwyczajności Wielkiej Brytanii. Powoli, acz systematycznie kraj ten przepoczwarza się z podmiotu w przedmiot polityki międzynarodowej. Nimb wielkości i duma, sięgająca czasów splendid isolation niechybnie odchodzą w przeszłość. Pielęgnowanie odrębności od poleganie na specjalnych relacjach z Waszyngtonem – polityka Londynu od trzech dekad – może przekształcić się w poszukiwanie współpracy ze Starym Kontynentem. Słabsi i bardziej zagrożeni mniej wybrzydzają szukając wsparcia.
Wyjątkowość kończy się tam, gdzie zaczyna normalność. Wielka Brytania stanie się normalnym uczestnikiem globalnej gry o wpływy. Nawet zakup nowych lotniskowców, łodzi podwodnych i utrzymanie finansowania Foreign Office oraz służb specjalnych na dotychczasowym poziomie nie wpłynie na zmianę rzeczywistości. W gospodarczym wyścigu inni biegną szybciej od Wielkiej Brytanii, a gospodarka zawsze decydowała o potędze politycznej i militarnej.
Powrót do szeregu będzie bolesny, a poczucie narastającej bezsilności irytujące, czasem wręcz dojmujące. Czasy, gdy z Londynu (bądź po konsultacjach z Londynem) decydowano o losach świata, regionu bądź konkretnego państwa już za dwie, trzy dekady będą znane wyłącznie z podręczników do historii. Czy Brytyjczycy będą potrafili dostosować się do nowego statusu własnego państwa? Czy utrzymają swoją odrębność wobec Europy kontynentalnej, czy wręcz przeciwnie, ulegną europeizacji będącej wynikiem coraz bliższej współpracy z krajami takimi jak Francja, Niemcy, Włochy etc.?
A może będzie zupełnie inaczej i po kryzysie Wielka Brytania podniesie się z kolan, otrzepie spodnie i – wzmocniona – dalej będzie kroczyć wytyczoną przez historię drogą? Byłoby to wielce ciekawe, a zarazem nieprawdopodobne. Na pocieszenie dla Brytyjczyków należy przypomnieć, że ich kraj wyjątkowo długo utrzymywał się na globalnym piedestale. Wiele państw, czasem bardzo potężnych, upadało szybko i bardziej boleśnie. Obecny kryzys, choć dotknął Wielką Brytanię bardzo mocno, można określić, patrząc z tej perspektywy, jako miękkie lądowanie.
Piotr Wołejko
Impulsem do napisania niniejszego wpisu był artykuł z bieżącego wydania Newsweeka Polska (33/2009) pt. Mała Brytania.