Wieczorny przegląd prasy – 24.01.2007 r.

Dziennik

Mimo fali krytyki, która spadła na prezydenta Busha, nowa strategia iracka jest realizowana. Na razie z całkiem dobrym skutkiem. Najpierw zatrzymano, nawet wbrew protestom rządu w Bagdadzie, pracowników konsulatu irańskiego w Irbilu – zarzucając im wspieranie terrorystów i milicji szyickich, a teraz udało się zatrzymać ponad 600 radykałów z szyickiej Armii Mahdiego oraz 32 sunnickich komendantów polowych. Zatrzymania są wynikiem wielotygodniowych przygotowań i działań wywiadowczych oraz pokazują, jak zamierzają działać Amerykanie – zamiast otwartych walk będą atakować punktowo, często wykorzystując siły specjalne. Nie da się ukryć, że zatrzymania dowódców polowych religijnych milicji to preludium operacji zwanej już „drugim wyzwoleniem Bagdadu”. Operacja to główny powód wzmocnienia sił amerykańskich w Iraku o 21 tys. żołnierzy. Walka będzie trudna, ale – wbrew niektórym opiniom – Amerykanie wcale nie stoją na z góry przegranej pozycji.

Potwierdziły się doniesienia o przeprowadzeniu przez Chiny skutecznej próby zestrzelenia satelity meteorologicznego z wykorzystaniem rakiety balistycznej (choć satelita został zniszczony siłą kinetyczną uderzającej rakiety, a nie dzięki umieszczonym w głowicy materiałom wybuchowym), o czym pisałem 19 stycznia, tytułując wpis: „Chińczycy rzucają Amerykanom wyzwanie w kosmosie„. Potwierdzając przeprowadzenie próby Pekin zapewnia, że jest przeciwny „jakiemukolwiek wyścigowi zbrojeń w kosmosie„. Do tej pory była to domena Stanów Zjednoczonych, a teraz Waszyngtonowi wyrasta potężny konkurent. Jest to tym bardziej niebezpieczne dla USA, że systemy wojskowe i większość cywilnych jest uzależniona od sieci rozmieszczonych w kosmosie satelitów. Co więcej, Chińczykom udało się kilka miesięcy temu oślepić za pomocą wiązki lasera amerykańskiego satelitę szpiegowskiego. Chińczycy posiadają zatem arsenał, który umożliwia poważne zakłócenie działania sił zbrojnych, nawet powodujący „utratę wzroku” przez wojsko. Narastają obawy, że ChRL rozwija technologie kosmiczne w celu zniechęcenia Ameryki do obrony Tajwanu, gdyby nastąpił atak na tą wyspę. Ameryka zapewne odpowie zwiększeniem wydatków na program zbrojeń kosmicznych, przede wszystkim programu antyrakietowego.

Gazeta Wyborcza

Rosjanie mają coraz bardziej dosyć czeczeńskiego watażki Ramzana Kadyrowa, obecnego premiera republiki. Rosyjscy oficjele przyznają, że milicje kadyrowców rozpanoszyły się po całym kraju i prowadzą działania na własną rękę. Prokuratura wyjaśnia, czy morderstwo dziennikarki Anny Politkowskiej to przypadkiem nie „dzieło” powiązanych z Kadyrowem oprychów. Były pupil prezydenta Putina i syn zamordowanego w zamachu terrorystycznym prezydenta Czeczenii Ahmeda Kadyrowa – Ramzan Kadyrow, zdaje się tracić poparcie na Kremlu. Więcej dowiecie się w korespondencji Tomasza Bieleckiego.

Pamięć po sowieckich gułagach i milionach ich ofiar jest jeszcze świeża, a tymczasem w Europie powstały nowe obozy pracy na wzór gułagów. Korzystają z nich największe światowe firmy, dla których Koreańczycy „wypożyczeni” do państw europejskich pracują. Większość ich pensji jest rekwirowana przez „opiekunów”, najczęściej pracowników ambasady. Ludzie ci po pracy są odwożeni do wydzielonych domów i zamykani na kłódki. Po pracy są indoktrynowani przemówieniami „ukochanego przywódcy” Kim Dzong Ila, które muszą kupować na kasetach magnetofonowych i video. Raz w tygodniu są wywożeni na dwie godziny na zakupy do supermarketu. Ich życie ograniczone jest do katorżniczej pracy, z której nie mają praktycznie żadnych zysków. Tymczasem pracodawcy „niewolników XXI wieku” są bardzo zadowoleni, chwalą Koreańczyków za ciężką i bardzo dobrą pracę, którą wykonują. Szczegóły w wstrząsającym reportażu pt. „Korea ma gułagi w Unii Europejskiej„.

Zachęcam do przeczytania ciekawego tekstu Borysa Tumanowa, rosyjskiego publicysty, który pisze o nieudanej próbie reanimacji Związku Radzieckiego oraz o przekonaniu kremlowskiej elity o tym, że Uzbecy czy Czukcze to Słowianie. Krótki, ale bardzo pouczający artykuł.

Rzeczpospolita

Nie za bardzo wychodzi socjalistycznej kandydatce na prezydenta Francji prowadzenie polityki zagranicznej. Każdy jej wyjazd poza granice ojczyzny kończy się w najlepszym przypadku niesmakiem, a najczęściej głośnym skandalem. Tak było w przypadku braku reakcji na słowa przedstawiciela Hezbollahu porównującego Izrael do III Rzeszy, co zdarzyło się podczas wizyty na Bliskim Wschodzie. Tak było w trakcie i po wizycie w Chinach, kiedy Segolene Royal „ukuła” termin prawa ludzkie, a po powrocie do domu stwierdziła, iż chińskie sądy pracują sprawnie. Nie inaczej było teraz, gdy „Sego” odwiedziła francuskojęzyczną część Kanady – Quebec. Royal stwierdziła, że popiera separatystyczne dążenia mieszkańców tej prowincji, czyli de facto popiera rozpad Kanady. Media od razu wytknęły, że próbuje naśladowań gen. de Gaulle’a, który podczas wizyty w 1967 roku powiedział: „Niech żyje wolny Quebec!„. Z oburzeniem na wypowiedź socjalistki zareagował premier Stephen Harper, który powiedział, iż niedopuszczalne jest, aby „zagraniczny lider ingerował w demokratyczne sprawy innego kraju„. W podobnym tonie wypowiedział się lider opozycyjnych liberałów Stephane Dion, dla którego słowa Royal to publicznie wypowiedziane życzenie „rozpadu zaprzyjaźnionego państwa„. Wyraźnie widać, że Segolene Royal porusza się w polityce zagranicznej jak słoń w składzie porcelany. Ręce zaciera natomiast Nicolas Sarkozy, który patrzy na działania Royal z rozbawieniem, ale także nadzieją na głosy wyborców zniesmaczonych nieprzemyślanymi zachowaniami Royal.

Rzeczpospolitadonosi dzisiaj o możliwości wykorzystania afgańskiego opium – z którego pochodzi 90% światowej produkcji heroiny – w celach medycznych – do produkcji morfiny. O sprawie pisał także 4 stycznia tygodnik The Economist. W artykule w angielskiej gazecie mogliśmy przeczytać, że gdyby udało się wykupić produkcję opium od siejących i zbierających ją wieśniaków, mogłoby to w największym stopniu przyczynić się do ustabilizowania sytuacji w Afganistanie. Pozwoliłoby na zapewnienie stałej i stabilnej ceny za opium, które teraz narkotykowi watażkowie wykupują za bezcen a sprzedają za krocie. Zapewniłoby także niezbędne fundusze mieszkańcom wsi, którym po prostu opłaca się siać mak – dostaną za niego kilkakrotnie więcej niż za produkty żywnościowe. Jednak podstawowym problemem jest dotarcie do producentów i zapewnienie im stałych (i wysokich, aby opłacało się sprzedawać mak na cele medyczne) cen oraz bezpieczeństwa i ochrony przed narkotykowymi baronami. Sprawa jest bardzo trudna, ale walka z narkobiznesem wyłącznie za pomocą siły jest skazana na porażkę, a także może generować wzrost poparcia dla talibów, którym uprawa maku już nie przeszkadza. Dla niektórych wyda się to dziwne, ale dla przyszłości Afganistanu i tamtejszej demokracji najważniejszym problemem jest rozwiązanie kwestii rosnącej produkcji maku, a nie zwalczenie stale odradzającego się na afgańsko-pakistańskim pograniczu ruchu talibów. Pozyskanie miejscowej ludności skuteczniej pozwoliłoby walczyć z talibami od najpotężniejszej nawet siły militarnej. Ciekawe tylko, czy ktoś wpadnie na tak prosty – a jednocześnie trudny do wykonania – pomysł.

Share Button