Niezwykle delikatne relacje między Indiami a Pakistanem, atomowymi potęgami Azji, mogą ulec „ochłodzeniu” po krwawym zamachu na „Ekspres Przyjaźni”, pierwsze kolejowe połączenie między dwoma krajami, które utworzono w 2004 r. „Uroczyste uruchomienie w 2004 roku linii kolejowej łączącej Delhi z pakistańskim miastem Lahore uznano za poważny sukces procesu pokojowego„. Dlatego zamach na ekspres to wyraźna próba przerwania „ocieplenia”, tym bardziej, że poprzedził on wizytę w Indiach ministra spraw zagranicznych Pakistanu Kurszida Kasuriego. Powiedział on, że zamach „to straszny akt sabotażu„. Miały go dokonać, według policji, radykalne grupy muzułmańskie działające na terenie Indii. Na ich trop może policję naprowadzić fakt, że znaleziono trzy bomby, które nie wybuchły. Są one poddawane wnikliwej analizie w laboratoriach. Ważne, aby zamach (który spowodował śmierć co najmniej 66 osób) nie spowodował pogorszenia stosunków Indii z Pakistanem. Dobrze wróży więc to, że wizyta pakistańskiego szefa dyplomacji się odbędzie.
Gazeta Wyborcza
O sprawach Pakistanu także w dalszej części przeglądu, jednakże przenosimy się o kilkaset kilometrów na wschód, na granicę pakistańsko-afgańską. To właśnie tam, w prowincjach zamieszkałych przez plemiona pasztuńskie (głównie w Północnym i Południowym Waziristanie) odradza się al-Kaida i ruch talibów. Sytuację w regionie rozbiera na części pierwsze Wojciech Jagielski w tekście o wiele mówiącym tytule: „Republika al Kaidy zmartwychwstała„. Przywódcą odrodzonej republiki jest Ajman al-Zawahiri, „Osama, według amerykańskiego wywiadu, nie ma z nią wiele wspólnego”. Dzięki ugodzie między przywódcami plemiennymi a rządem pakistańskim – w myśl której wojsko wycofało się z prowincji przygranicznych – na terenie Waziristanu powstają nowe obozy szkoleniowe. Są to obozy zarówno talibów, jak i al-Kaidy, gdzie szkolą się bojownicy z wielu państw – m.in. z Wielkiej Brytanii. Potwierdzają to alarmistyczne raporty CIA. Zdaniem analityków agencji al-Kaida odrodziła i jest co najmniej tak samo silna, jak w chwili ataków z 11 września 2001 roku. Dlatego amerykańscy eksperci, wojskowi oraz – coraz częściej – politycy zaczynają głośno wyrażać swoje niezadowolenie z działań Pakistanu, głównego sojusznika USA w regionie. Jak pisze Wojciech Jagielski: „Północny Waziristan, podobnie zresztą jak inne pasztuńskie ziemie z pogranicza, przeobraził się w krainę talibów, wojowników al Kaidy i radykalnych mułłów. Talibowie przejęli tam faktyczną władzę„. Ciężko jednak liczyć na zmianę postawy prezydenta Musharaffa, gdyż w tym roku mają odbyć się wybory prezydenckie. Nawet po zawarciu ugody z przywódcami pasztuńskimi nieustannie musi stawiać czoła radykalnej islamistycznej opozycji. Zachęcam do lektury całego tekstu.
Dziennik
Na koniec zmieniamy temat i klimat. Jak możemy przeczytać na ostatniej stronie dzisiejszego „Dziennika”, syn Fidela Castro – również Fidel (zwany Fidelito) – jest szykowany na następcę ojca i nowego przywódcę rewolucji. Wykształcony, zorientowany w polityce zagranicznej i wewnętrznych rozgrywkach na dworze ojca, a przede wszystkim o wiele młodszy od Raula, brata Fidela. Fidelito sprawnie porusza się na szczytach władzy, obecnie jest szefem kubańskiej Akademii Nauk. Wiele lat temu był gorącym orędownikiem budowy na Kubie elektrownii atomowej. Przedsięwzięcie zakończyło się totalnym fiaskiem po wycofaniu się ze wspierania projektu Związku Radzieckiego, przepuszczono setki milionów dolarów na… wykopanie głębokiego dołu w ziemi. Syn Fidela nie zniechęcił się porażką projektu atomowego i teraz marzy o stworzeniu w Hawanie drugiej Doliny Krzemowej, wielkiego ośrodka badawczego. Jak pisze „Dziennik”: „W odróżnieniu od Raula Fidelito nie ma problemów z alkoholem czy nieślubnych dzieci. Wszystko to czyni go człowiekiem, który mooże pokierować rewolucją kubańską w XXI wieku”. Byłoby to spełnienie czarnego snu kubańskiej diaspory żyjącej w Stanach, ale – przy okazji – kłopot dla Hugo Chaveza, który kreuje się na jedynego „prawowitego” następcę wodza rewolucji – Fidela Castro.
Jako dodatek do ostatniej notki tylko wspomnę, że bliski Chavezowi i Castro prezydent Boliwii Evo Morales znacjonalizował właśnie jeden z większych zakładów metalurgicznych w kraju. W odpowiedzi na słowa szwajcarskiego właściciela, który zapowiedział, że będzie domagał się specjalnego odszkodowania, Morales rzekł: „Fabryki należą u nas do ludzi.” Czy to już „Socjalizm XXI wieku„, który w Wenezueli zaprowadza Hugo Chavez?