Fatah i Hamas stworzyły Rząd Jedności Narodowej. Do ostatniej chwili nie było to pewne, a oba ugrupowania ostro targowały się o każde stanowisko w administracji rządowej. Przyszłość gabinetu jest bardzo niepewna, co słusznie zauważył Bassem Barhoum, komentator dziennika „Palestinian Times” – „Od porozumienia w Mekce minął zaledwie tydzień, a oni już poszli na noże. Nie wróży to najlepiej na przyszłość.” Dlatego też od razu przechodzimy do drugiego tematu, który – choć może to być zwyczajna maskarada – wydaje się mieć jednak większą „przyszłość” niż wspólny rząd nienawidzących się ugrupowań.
Otóż Siergiej Iwanow nie jest już ministrem obrony Federacji Rosyjskiej – prezydent Putin mianował go natomiast na stanowisko pierwszego wicepremiera (równorzędne piastuje Dimitrij Miedwiediew). Zarówno Iwanow, jak i Miedwiediew pochodzą z Petersburga (rodzinnego miasta Putina) i uważani są za głównych kandydatów do zastąpienia obecnego prezydenta w 2008 roku. Doskonale poinformowany politolog Siergiej Markow tak komentuje roszadę w rządzie: „Putin po prostu wyrównał szanse obu pretendentów„. Zajmowane stanowisko – niepopularny z powodu wielu nieprawidłowości i patologii w armii – poważnie utrudniało Iwanowowi utrzymanie wysokiego poparcia. Był on nieustannie oskarżany o brak skutecznej reakcji na panoszącą się w wojsku diedowszczinę (odpowiednik polskiej fali) – przyczynę wielu samobójstw oraz licznych dezercji. „To przekonało Putina, że Iwanow musi być pozbawiony obciążającej go funkcji” – mówi Markow. „Komentatorzy podkreślają, że obaj zaufani ludzie prezydenta pochodzą z jego rodzinnego miasta Petersburga. Iwanow jest jednak uznawany za jastrzębia, a Miedwiediew za liberała. Przyszłym wyborcom może się więc wydawać, że będą mieli do wyboru pozornie dwóch różnych kandydatów.” – pisze Andrzej Pisalnik. Dla porządku dodam, że nowym szefem resortu obrony został Anatolij Sierdiukow, „zaufany człowiek Putina. Także pochodzi z Petersburga. Skończył tę samą uczelnię, co Putin, Iwanow i Miedwiediew.„
Dziennik
Niezwykle ciekawy komentarz znanego pisarza Fredericka Forsythe’a publikuje dzisiejszy „Dziennik„. Angielski autor powieści sensacyjnych, m.in. takich bestsellerów jak „Dzień Szakala„, „Akta Odessy„, „Czwarty protokół” czy „Negocjator„, bardzo krytycznie wypowiedział się o panujących w Europie zwyczajach. Zwyczajach, które pozwalają wszelkiej maści radykałom korzystać z pełnej ochrony praw obywatelskich. Zwiększa to zainteresowanie terroryzmem i prowadzi do rekrutowania nowych zamachowców. Pozwolę sobie zamieścić komentarz Forsythe’a w całości. Warto go dokładnie przeczytać i przemyśleć: „Wystarczy przeszukać internet: czat-roomy lub blogi internetowe. Wszędzie tam zobaczymy pełne zachwytu wpisy chętnych do naśladowania. Wojna z terroryzmem przekształca się – nie jest już pościgiem za grupką przestępców, knujących swe plany w ukryciu. To wojna o dusze i umysły młodych ludzi, identyfikujących się bardziej z krajami pochodzenia, Marokiem czy Pakistanem, niż Europą. Tej wojny nie da się wygrać, wyłapując terrorystów. Musimy penetrować muzułmańskie społeczności w Europie, najlepiej z pomocą dzielących nasze wartości muzułmanów, i przekonywać do naszych racji.
Niemal wszystkie kraje europejskie borykają się z tym samym problemem. Hiszpania ma olbrzymią populację imigrantów z Maroka, Francja – z Algierii. W Wielkiej Brytanii jednak sytuacja jest najbardziej niebezpieczna. Na Wyspach żyje olbrzymia populacja osób dojeżdżających z Pakistanu, a nie da się ukryć, że Pakistan stał się „ojczyzną” Al-Kaidy i schronieniem fanatyków z całego świata. Co prawda wielu brytyjskich muzułmanów urodziło się już w Królestwie, lecz ich serca i myśli wciąż są bliżej Islamabadu niż Londynu. W ten sposób ideologia fundamentalistów dostępna jest teraz wszędzie – w meczetach, muzułmańskich klubach, muzułmańskich księgarniach. W tysiącach miejsc można kupić płyty CD lub DVD z materiałami terrorystów, które można obejrzeć na własnym komputerze.
Jednak nie wolno odstąpić od sądzenia zamachowców. Podobną sytuację mamy w Wielkiej Brytanii. Tu zakończył się właśnie proces zamachowców-samobójców, którzy bezskutecznie próbowali zaatakować dwa tygodnie po 7 lipca. Nadchodzą kolejne procesy: tych, którzy chcieli wnieść bomby na pokład samolotów odlatujących do Stanów Zjednoczonych oraz grupy młodocianych ekstremistów, która chciała porwać i zdekapitować brytyjskiego żołnierza muzułmańskiego wyznania. Należy ich osądzić bez względu na wydźwięk tych procesów.
Niestety, w chwili gdy musimy stawić czoło niebezpieczeństwu, Unia Europejska utrudnia walkę z terroryzmem. Obsesyjne przywiązanie do praw obywatelskich uniemożliwia wydalenie ludzi podżegających innych do nienawiści. Nie można po prostu powiedzieć „wyjedźcie”. Dziś jest już zbyt późno, byliśmy zbyt mili, zbyt łagodni, by pozbyć się najgorszych podżegaczy. Pozwoliliśmy wojowniczym imamom, by żyli wśród nas i nauczali nienawiści do chrześcijan i Żydów. To oni dziś sprawują „rząd dusz”. Chroni ich Europejska Konwencja Praw Człowieka. Dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy ją znieść, chociaż nie wierzę, by ktoś się na to poważył. Będziemy jeszcze długo toczyć tę wojnę w Europie.”
Gazeta Wyborcza
Na koniec słów kilka o programie wyborczym Segolene Royal, socjalistycznej kandydatki na prezydenta Francji, który przedstawiła w zeszłą niedzielę. Komentuje go, w rozmowie z Konradem Niklewiczem, Roselyn Bachelot – wiceprzewodnicząca partii UMP, której szefem i kandydatem na prezydenta jest Nicolas Sarkozy. „Royal włożyła dużo wysiłku w przygotowanie tego przemówienia, że pracowała nad stylem, nad głosem. Tu zdała egzamin, ale merytorycznie przedstawiony przez nią program był miernej jakości.” – mówi Bachelot i dodaje – „Główny problem Royal polega na czym innym: Partia Socjalistyczna nie umie wybrać pomiędzy dwoma modelami – starymi konceptami i marksistowskim archaizmem a nowoczesnymi ideami zachodnioeuropejskich socjaldemokracji.” Zdaniem bliskiej współpracowniczki prawicowego kandydata program Royal spowodował, że znalazła się ona w jeszcze głębszej defensywie, gdyż program wyborczy nie był wystarczająco dobry, aby odzyskać utracone poparcie. Pani Bachelot mówi też, że „to, co jest ważne w sondażach, to nie liczba osób mówiących o swojej intencji głosowania, ale liczba tych osób, które twierdzą, że już wiedzą na pewno, jak będą głosować. W tej chwili tylko dwa elektoraty są wykrystalizowane: wyborcy skrajnie prawicowego Jean-Marie Le Pena oraz nasi. Ci, którzy mieli się odwrócić od Nicolasa Sarkozy’ego, już to zrobili.” Pod koniec rozmowy Roselyn Bachelot próbuje przewidzieć wyniki czerwcowych wyborów parlamentarnych, które odbędą się miesiąc po drugiej turze wyborów prezydenckich: „Bardziej prawdopodobna byłaby wygrana Royal w wyborach prezydenckich i zwycięstwo UMP w parlamentarnych. Bo właśnie w wyborach parlamentarnych najbardziej uwidocznią się podziały w PS.” Tymczasem dzisiejszy „Financial Times” donosi, że francuscy przedsiębiorcy tak bardzo obawiają się zwycięstwa Royal, że rozważają emigrację, gdyby wygrała ona wybory. Według nich jej program będzie fatalny dla gospodarki, a zniechęcają ich również zapowiedzi podwyższenia podatku od luksusu.