W Japonii po staremu

Wczorajsza rezygnacja Yasuo Fukudy ze stanowiska premiera Cesarstwa Japonii pokazuje, że kraj ten tkwi w głębokim kryzysie politycznym, a jednocześnie nie potrafi od ponad dekady znaleźć skutecznego wyjścia ze spowolnienia gospodarczego. W kwietniu br. pisałem, iż Japonię należy nazywać teraz Krajem Więdnącej Wiśni – bieżące wydarzenia potwierdzają taką ocenę.
 
Niespełna rok temu z pełnienia funkcji premiera zrezygnował Shinzo Abe. Bezpośrednią przyczyną odejścia Abe była klęska Liberalno-Demokratycznej Partii Japonii (LDP) w wyborach do izby wyższej parlamentu. LDP po raz pierwszy w historii straciła większość w tej izbie – niby nic wielkiego, w końcu rząd ma większość 2/3 w izbie niższej i może przegłosować izbę wyższę – ale porażka była dla LDP szokiem. Partia ta rządzi praktycznie nieprzerwanie od połowy lat 50. ubiegłego wieku. Używanie większości 2/3 było tylko straszakiem, czymś w rodzaju politycznej bomby atomowej. Używanie jej na stałe nie wchodzi w grę. 
 
Problemem LDP stał się także niewielki koalicjant, zapewniający ww. większość w izbie niższej – Nowe Komeito, mocno pacyfistyczna partia reprezentująca buddystów. Partner koalicyjny nie chciał do końca współpracować z Fukuduą, do czego był zresztą gorąco zachęcany przez Taro Aso, sekretarza generalnego LDP. Aso, zwany arcyjastrzębiem japońskiej polityki, ostrzył sobie zęby na stanowisko premiera już w 2006 roku. Wtedy jednak przegrał z Abe, którego uważano za człowieka ustępującego wówczas szefa rządu Junichiro Koizumiego. 
 
Aso rozgrywał swoją partię z Fukudą i wreszcie dopiął swego. Nic nie powinno powstrzymać go przed objęciem upragnionego stanowiska. Co więcej, Aso cieszy się największą popularnością w swojej partii, a sondaże dają mu nadzieję na pokonanie lidera opozycyjnej Demokratycznej Partii Japonii (DPJ) Ichiro Ozawy. Profesor Gerald Curtis, japonista z Columbia University twierdzi, [na łamach Asia Times] że Aso zdecyduje się na szybkie wybory, być może w ciągu dwóch miesięcy od przejęcia władzy, aby zdyskontować swoją popularność i uchronić swoją partię od upokarzającej porażki z DPJ.
 
Rozgrywki wewnątrzpartyjne mogą wielu czytelników zaskakiwać. Partie w Japonii, a zwłaszcza LDP, to zupełnie inne twory niż partie w Europie. LDP to szczególny przypadek – partia władzy od półwiecza, składająca się z wielu przeciwstawnych sobie grup i frakcji. Przy zmianie premiera frakcje ścierają się ze sobą, a efektem walki wewnętrznej jest wytypowanie kandydata na szefa rządu. Teraz przyszła kolej na Taro Aso. Może on być jednak ostatnim premierem LDP z rzędu, gdyż wiele wskazuje na to, iż następne wybory – do izby niższej parlamentu – wygra opozycyjna DPJ.
 
DPJ to także opozycja dość szczególna. Ichiro Ozawa przez lata był jednym z liderów LDP. Odszedł z partii w latach 90. i postanowił stworzyć własne ugrupowanie, obiecując jednocześnie, że doprowadzi do pozbawienia władzy LDP. Partia Ozawy składa się z wielu renegatów i uciekinierów z LDP, ale jej główną słabością (a zarazem siłą) jest sam Ozawa. Uchodzi on za lidera niezdecydowanego, chwiejnego i niegotowego do rządzenia. Najpewniej nie zostanie premierem w razie zwycięstwa swojej partii.
 
W ubiegłym roku Ozawa miał spore problemy, kiedy próbował doprowadzić – za plecami swoich kolegów partyjnych – do stworzenia wielkiej koalicji z LDP. Jego negocjacje z premierem Fukudą zakończyły się skandalem [politycy DPJ chcieli raczej przyjąć twardą postawę wobec rządu] i odejściem Ozawy z DPJ. Ozawa zaraz wrócił do DPJ, ubłagany przez swoich popleczników, ale w kraj poszedł obraz słabego przywódcy. 
 
Japonia potrzebuje zupełnie innego lidera. Niezbędny jest przywódca twardy, zdecydowany i zdeterminowany. The Economist łudzi się, że do gry wkroczy Junichiro Koizumi, obecnie szeregowy deputowany LDP – a jednocześnie nadal wpływowa szara eminecja partii. Jeśli nawet, to na pewno nie teraz. Przyszła kolej na Taro Aso. Co będzie po nim, nie wiadomo.
 
Wiadomo natomiast, że japońska gospodarka (druga największa na świecie) cierpi na poważną chorobę. Od ponad dekady nikt nie jest w stanie wyprowadzić jej z permanentnego kryzysu. Klasa polityczna jest niezdolna do jakichkolwiek poważnych reform. Należałoby najpierw zmieść obecne elity i dopuścić do władzy nowe pokolenie. Nie zanosi się jednak na polityczne tsunami. Tymczasem indeks Nikkei spadł po rezygnacji Yasuo Fukudy o prawie 2 proc. Kto by się jednak tym przejmował?
 
Piotr Wołejko
Share Button