Stany Zjednoczone i Unia Europejska są oburzone pojmaniem 15 brytyjskich żołnierzy przez irańską Gwardię Rewolucyjną na dzień przed przyjęciem przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucji nakładającej nowe sankcje na Iran. Irańczycy zapewniają, że pojmani Brytyjczycy znajdowali się na irańskich wodach, czemu przeczy jednak kilka faktów. Po pierwsze, jak powiedział dzisiaj wiceminister obrony Wielkiej Brytanii Charles Style, do incydentu doszło 1,7 mili morskiej w głąb wód terytorialnych Iraku. Po drugie, strona irańska pierwotnie także podała koordynaty wskazujące na to, iż to Irańczycy naruszyli wody terytorialne Iraku i właśnie na nich pojmali brytyjskich żołnierzy. Dopiero wczoraj Teheran przesunął pozycję zdarzenia „o dwie mile na wschód” – dodał Style.
Tylko ktoś bardzo naiwny uwierzyłby w wersję irańską. A jeśli nawet uwierzył, to fakt propagandowego wykorzystania więźniów w irańskiej telewizji powinien otworzyć takiej osobie oczy. „Napisałam list do narodu irańskiego, żeby przeprosić za to, że wpłynęliśmy na ich wody” – powiedziała pojmana żołnierka Faye Turner. Przypominają się czasy sowieckie, kiedy zatrzymanych żołnierzy wroga wykorzystywano w podobny sposób. Przywodzi to na myśl najgorsze skojarzenia i pokazuje mentalność władz w Teheranie. „Strona irańska utrzymuje, że niektórzy z zatrzymanych „potwierdzili, że znajdowali się na irańskich wodach terytorialnych i wyrazili z tego powodu ubolewanie„.” – czytamy na portalu Onet.pl.
Iran świadomie podgrzewa atmosferę i naciąga „strunę” do szalenie niebezpiecznego poziomu. Jasne jest, że prezydent Ahmadineżad i skupieni wokół niego – a w zasadzie wokół fakiha Alego Chamenei (najwyższego przywódcy) – twardogłowi dążą do zmuszenia Amerykanów czy Brytyjczyków do agresji zbrojnej. Poparcie dla prowadzonej przez nich polityki jest wśród irańskiego społeczeństwa coraz mniejsze. Obywatele Iranu zaczynają sprzeciwiać się władzy, która pieniądze niezbędne na podniesienie poziomu życia wydaje na zbrojenia i wspieranie antyamerykańskich i antyizraelskich organizacji – Hamasu i Hezbollahu. Sygnałem ostrzegawczym dla ekipy Ahmadineżada były przeprowadzone kilkanaście tygodni temu wybory lokalne oraz wybory do istotnej instytucji, jaką jest Zgromadzenie Elektorów (wybiera m.in. najwyższego przywódcę). Ultrakonserwatyści ponieśli w nich klęskę, wzmocniły się natomiast stronnictwa reformatorskie i umiarkowane, pragmatyczne.
Jedyną nadzieją dla Mahmuda Ahmadineżada na utrzymanie władzy i odwrócenie trwałej tendencji spadku poparcia dla niego jest wymuszenie konfliktu zbrojnego. Liczy, że wówczas cały naród naturalnie skupi się wokół niego. Stąd ta jego prowokacyjna retoryka oraz kolejne działania: odrzucanie drugiej już rezolucji RB ONZ oraz niedawne pojmanie brytyjskich żołnierzy. Ahmadineżad tylko czeka, aż ponad 100 amerykańskich okrętów – w tym dwa lotniskowce – przypuszczą atak na jego kraj. A Waszyngton zdaje się nie do końca rozumieć sytuację i właśnie zarządził kolejny pokaz (zbędny) siły – wielkie manewry w Zatoce Perskiej. Właśnie teraz dowiadujemy się także o udanym teście nowej – o wiele potężniejszej od dotychczas istniejącej – bomby niszczącej podziemne bunkry. Tak się składa, że większość irańskich instalacji nuklearnych znajduje się pod ziemią. Na prezydencie Iranu prężenie muskułów nie zrobi wrażenia. On czeka na atak!
Wiele razy zdawało mi się, że w ciągu kolejnych kilku dni sprawa irańskiego programu atomowego zostanie rozwiązana. Jeśli bowiem USA rzeczywiście zdecydowałyby się na atak, była po temu lepsza niż teraz okazja. O ile Irańczycy szybko nie zwolnią brytyjskich żołnierzy nie można wykluczyć operacji sił specjalnych mającej na celu ich uwolnienie. Ataku na Iran – tj. bombardowań – nie będzie. Pojmanie, a w zasadzie porwanie Brytyjczyków to najpewniej przysłowiowe „chwytanie się brzytwy przez tonącego”. Prezydent słabnie i stara się grać va banque. Praktycznie wszystko wskazuje jednak na to, że po raz kolejny polegnie.
Piotr Wołejko