Trwa spotkanie polskiego prezydenta i niemieckiej kanclerz w zamku Meseberg, położonym o godzinę drogi od Berlina. Rozmowa z Angelą Merkel jest ukoronowaniem tygodnia intensywnych konsultacji na najwyższym szczeblu na linii Polska – Unia. Warszawę odwiedzili m.in. prezydenta Francji Nicolas Sarkozy oraz premier Hiszpanii Jose Luis Zapatero. Jeśli po dzisiejszych rozmowach nadal sytuacja forsowanego przez Polskę projektu podziału głosów w Radzie Europejskie nie będzie uwzględniona w agendzie szczytu, który w dn. 21-22 czerwca odbędzie się w Brukseli, Warszawa być może zdecyduje się na zastosowanie weta i rozmowy o eurokonstytucji będą utrudnione.
Kością niezgody i przyczyną głośnych słów o „umieraniu” stał się tzw. pierwiastkowy system głosowania. Przy jego zastosowaniu rośnie „waga” (siła) państw mniejszych i średnich, a spada tych największych – posiadających największą liczbę mieszkańców. Matematyka jest nieubłagana, dlatego – przy systemie pierwiastkowym – im wiksza liczba ludności, tym mniejsza liczba głosów. Oczywiście należy to zrelatywizować do propozycji eurotraktatu, w myśl której każdy kraj dysponuje taką ilością głosów, jaką posiada liczbę ludności. Dla przykładu, jeśli Niemców jest 82 miliony – będą miały 82 głosy. Natomiast wg systemu pierwiastkowego liczba głosów spadnie do 9. Nie da się ukryć, że Polska bardzo zyska. Zamiast 36 głosów (ponad dwa razy mniej, niż Niemcy) będzie miała 6 głosów – czyli półtora raza mniej.
Rządzący podkreślają, że rezygnujemy z bardzo korzystnego dla nas sytemu nicejskiego, który dawał nam 27 głosów, a Niemcom tylko 30. Dlatego nazywają „pierwiastek” propozycją kompromisową i teoretycznie zaledwie inicjującą dyskusję o bardziej „sprawiedliwym” systemie głosowania. Argumenty strony polskiej znamy bardzo dobrze i nie będę ich tutaj przypominał. Proponuję, abyśmy spojrzeli na sytuację oczami Niemców, przeciwko którym otwarcie wystąpił wczoraj prezydent Lech Kaczyński, obwiniając Berlin o „dążenie do zmniejszenia roli Polski„. Tymczasem, to nie Niemcy napisali konstytucję dla Europy. Uczynił to Valery Giscard d’Estaing, były prezydent Francji, wraz z kilkoma osobami – teoretycznie w ramach konwentu, a rzeczywiście wykraczając daleko poza mandat przyjęty na międzyrządowej konferencji w Laeken.
Przyjrzyjmy się jednak sprawie głosów z pozycji Berlina. Jesteśmy największym płatnikiem Unii Europejskiej. To z naszych pieniędzy finansowani są m.in. francusy rolnicy oraz najbiedniejsze polskie regiony. Bez nas nic w UE by nie działało, jesteśmy jej motorem i siłą napędową. Nasi deputowani „trzymają za twarz” europarlament, dzięki czemu cokolwiek się tam dzieje. Myśląc Unia, wielu kojarzy Niemcy. Mamy 82 miliony obywateli, co sytuuje nas na pierwszym miejscu pod względem liczby ludności. A nasza gospodarka jest jedną z kilku największych na świecie, nakręcając przy okazji koniukturę w UE – co najbardziej widoczne jest w strefie euro. Kiedy nasza gospodarka się obudziła, pozostałe także poczuły się lepiej. Takie są fakty, a z nimi – jak wiadomo – się nie dyskutuje.
Skoro więc jesteśmy najwięksi, najbogatsi, finansujemy cały ten „biznes” i nim „kręcimy”, mamy prawo do decydowania o tym, co się w UE dzieje. Stąd najbardziej sprawiedliwym systemem jest ten proponowany w eurokonstytucji. Nie możemy być karani za to, że mamy najwięcej obywateli – a do tego sprowadza się system pierwiastkowy. Co więcej, system ten wcale nie jest taki idealny i sprawiedliwy, jak głoszą Polacy. Nadmiernie wzmacnia siłę państw małych, a osłabia duże. W efekcie ważniejszy jest w Unii głos mieszkańca Malty, Litwy czy Słowacji, niż obywatela Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. I to ma być demokracja i sprawiedliwość? Poza tym, Niemcom bardzo się nie podoba, iż Polska po raz kolejny chwyta za oręż antyniemiecki i pod hasłem „odebrać Niemcom” ogłasza kolejne pomysły. Jeśli nawet przyjazna naszemu krajowi Gesine Schwan, niemiecka urzędniczka odpowiedzialna za stosunki polsko-niemieckie, powiedziała, iż ostatnie działania rządu mogą bardzo negatywnie wpłynąć na dwustronne relacje, coś jest na rzeczy.
Należy wysłuchać także drugiej strony, głosi uznana rzymska paremia. Postarajmy się zrozumieć stanowisko Niemiec oraz niektórych innych państw, które popierają zawarty w eurokonstytucji system tzw. podwójnej większości. Przy wielu wątpliwościach, jakie zarysowały się względem tego systemu, ma on poważną zaletę – odzwierciedla siłę państw poprzez ich sytuację demograficzną. I choć do zbliżenia UE do obywateli daleka droga, to przez takie właśnie pomysły należy tego dokonywać. A pierwiastek raczej oddala nas, obywateli, od poczucia wpływu na zapadające decyzje. Wcale też nie jest sprawiedliwy, chyba że rozumiemy sprawiedliwość jak kultowi już Kargul z Pawlakiem.
Piotr Wołejko