Wydalenie izraelskiego ambasadora z Turcji było, zgodnie z zapowiedziami Ankary, tylko pierwszym krokiem podjętym przeciwko Izraelowi w związku z izraelską postawą wobec zeszłorocznego abordażu statków tzw. Flotylli Wolności, mającej na celu przełamanie izraelskiej blokady Strefy Gazy. Efektem ataku komandosów na statki flotylli była śmierć 9 obywateli Turcji. W ślad za wydaleniem ambasadora Turcja zerwała stosunki wojskowe i wywiadowcze z Izraelem, a teraz premier Erdogan zapowiada eskortowanie kolejnych tureckich statków, jeśli te będą próbowały przełamać blokadę Strefy Gazy.
Izrael uważa wspomnianą blokadę za w pełni uzasadnioną i zgodną z prawem międzynarodowym. Niedawny raport ONZ nt. zeszłorocznego incydentu potwierdza legalność blokady, potępiając jednocześnie izraelską operację wojskową, która zakończyła się abordażem statków i śmiercią cywili. Co więcej, Izrael aktualnie ma prawo kontrolować wody terytorialne wokół Strefy Gazy. Oznacza to, iż wkroczenie okrętu wojennego państwa trzeciego na te wody będzie równoznaczny z aktem wojny wymierzonym w Izrael. Czy Turcja jest gotowa podnieść stawkę tak wysoko?
Możliwe scenariusze rozwoju sytuacji
Rozważania militarno-polityczne na świetnym blogu poświęconym głównie marynarce wojennej Information Dissemination sprowadzają się do tego, iż Turcja może przelicytować. Wysłanie jednego okrętu może zakończyć się kompromitacją i ewentualnym pojmaniem go przez Izraelczyków, natomiast wysłanie więcej niż jednego okrętu może przerodzić się w starcie zbrojne. O ile turecka flota jest większa od izraelskiej, to o sukcesie w dzisiejszych konfliktach zbrojnych decyduje lotnictwo. Tutaj mało kto może się równać z Izraelem.
Nie ulega wątpliwości, że Izrael nie ma ani chęci ani zamiaru dążyć do jakiegokolwiek starcia zbrojnego z Turcją. Izraelscy decydenci nie komentują, na razie, zapowiedzi tureckiego premiera. Sytuacja jest jednak napięta i grozi eskalacją. Wyobraźmy sobie, że Erdogan wysyła jeden okręt, który następnie zostaje przejęty przez Izraelczyków. Byłoby to ogromnym policzkiem dla premiera i wszystkich Turków. Presja ze strony społeczeństwa, by zmyć hańbę mogłaby wymusić reakcję tureckiego wojska. Izrael na pewno nie pozostałby dłużny. I tak, krok po kroku, następuje eskalacja konfliktu.
Drugi scenariusz zakłada, że turecki okręt wdaje się w bitwę morską z siłami izraelskimi, w efekcie której okręt jednej ze stron zostaje zatopiony. Jeśli będzie to okręt turecki, scenariusz z powyższego akapitu jest jeszcze bardziej realny. Jeśli będzie to okręt izraelski, Izrael nie puści tego płazem. Nie może, gdyż okazanie słabości na choćby minutę stanowi dla tego kraju śmiertelne wręcz zagrożenie – zachętę do ataku dla wszystkich, licznych przecież, wrogów tego kraju. Stąd Izrael konsekwentnie odpowiada na wszelkie ataki wymierzone we własnych obywateli lub na własne terytorium. Często zresztą odpowiedź ta jest przesadna, jednak Izrael uważa, że nie w sytuacji zagrożenia nie ma czasu na subtelność, co oczywiście nie przysparza Izraelowi popularności globalnej opinii publicznej.
Scenariusz eskalacji konfliktu, choć nadal wydaje się mało prawdopodobny, ma także istotne konsekwencje polityczne. Jeśli, w razie jakiegokolwiek incydentu, Turcja poniesie straty, nawet wyłącznie wizerunkowe, premier Erdogan znajdzie się w trudnej sytuacji – po prostu straci twarz. Będzie musiał zareagować albo zostanie politycznym trupem, uznanym za przywódcę słabego i nieudolnego. Ktoś będzie musiał go zastąpić. Czy to nie wymarzona okazja dla armii, żeby pozbyć się groźnego przeciwnika i jego potężnej partii? Mimo coraz słabszej pozycji, aresztowań, procesów i czystek na stanowiskach kierowniczych, trudno uznać wojsko za w pełni lojalne wobec premiera Erdogana, Prezydenta Gula i ich partii AKP. Czy Erdogan zdaje sobie sprawę z ryzyka? A może liczy na to, że wojskowi dadzą się sprowokować, spodziewając się, że wreszcie zdusi sprzeciw armii wobec siebie i obejmie władzę absolutną?
Marketingowy blef? Oby.
Reasumując, premier Erdogan stąpa po bardzo kruchym lodzie. Brnąc w konfrontację z Izraelem może dojść do miejsca, z którego nie będzie odwrotu. Rozumiejąc, że Erdogan kapitalizuje niechęć społeczeństwa tureckiego i Arabów wobec Izraela, należy postawić pytanie, czy racjonalna kalkulacja nie nakazuje zachować większej powściągliwości.
Podbijanie stawki w bliskowschodniej grze może przysporzyć chwilowej popularności, jednak po przekroczeniu pewnej granicy trzeba będzie zapłacić cenę za podejmowane decyzje. Erdogan rządzi już trzecią kadencję i powinien zdawać sobie z tego sprawę. Stąd skłaniam się do tego, iż obiecując eskortę kolejnych statków próbujących przełamać izraelską blokadę Strefy Gazy najzwyczajniej w świecie kłamie, licząc na zdobycie poklasku. Kłamstwo jest przecież jednym z narzędzi w polityce, także międzynarodowej.
Piotr Wołejko