…ale opozycja także poradziła sobie dużo lepiej. W przedterminowych wyborach w Turcji zwycięstwo odniosła rządząca od 2002 roku partia Sprawiedliwości i Rozwoju, zdobywając niemalże połowę oddanych głosów – 47 procent. Próg wyborczy, wynoszący 10 procent, przekroczyły także dwa ugrupowania opozycyjne, tzw. sekularystyczne, centrolewicowa CHP oraz prawicowa, nacjonalistyczna MHP – odpowiednio zebrały one 20 i 15 procent głosów.
Wynik wyborów to więc ogromny sukces nacjonalistów z MHP, którzy po raz pierwszy znajdą się w parlamencie. CHP również poprawiło się w stosunku do elekcji z 2002 roku, kiedy tylko ona wraz z AKP przekroczyły próg wyborczy. Umiarkowani islamiści, jak określa się partię premiera Erdogana, zdobyli pięć lat temu samodzielną władzę, jednak dostali zaledwie czwartą część głosów. Dzisiaj ich mandat został prawie dwukrotnie wzmocniony, jednak paradoksalnie (gdyż do parlamentu dostały się 3, a nie 2 partie) AKP może stracić część posiadanych mandatów. Raczej zabraknie niezbędnej większości do wyboru prezydenta, a to właśnie nieudana próba wyboru głowy państwa – proponowanego przez AKP Abdullaha Gula, obecnie ministra spraw zagranicznych – doprowadziła do poważnego kryzysu politycznego i przedterminowych wyborów.
Sytuacja była trudna, istniała dość realna groźba interwencji armii, której nie podobało się przejmowanie kolejnych instytucji świeckiego państwa przez partię, która wywodzi się z politycznego islamu, a jej poprzedniczkę rozwiązano pod naciskiem armii pod koniec ubiegłego wieku. Sekularystyczna elita, składająca się głównie z biurokratów oraz sił zbrojnych, stanęła okoniem wobec rządzących, a w kraju miały miejsce liczące miliony uczestników demonstracje. Wobec niemożności zebrania kworum, niezbędnego do wyboru głowy państwa (obecnemu prezydentowi, Ahmedowi Secdetowi Nezerowi, sekularyście z krwi i kości, skończyła się w kwietniu kadencja), AKP zmuszone było rozpisać nowe wybory.
Ich wynik okazał się, zgodnie z przewidywaniami, druzgocącym zwycięstwem rządzących. Premier Recep Erdogan dostał wyraźny mandat do dalszego reformowania kraju, co – trzeba przyznać – czynił do tej pory bez zarzutu. Znajdująca się na skraju bankructwa na początku XXI stulecia Turcja rozwija się dynamicznie, a wolnorynkowe reformy sprzyjają bogaceniu się społeczeństwa. Erdogan sumiennie wykonywał także zalecenia płynące z Brukseli, co zaowocowało otwarciem negocjacji akcesyjnych z Ankarą. Obecnie tkwią one jednak w martwym punkcie, zawieszono kilka rozdziałów a nad pozostałymi nie toczą się żadne poważniejsze prace. Poparcie dla UE w społeczeństwie systematycznie spada, a południowym-wschodem kraju wstrząsają coraz to nowe zamachy kurdyjskich rebeliantów z Partii Pracujących Kurdystanu. Istnieje poważna groźba intwerwencji tureckich sił zbrojnych po irackiej stronie Kurdystanu.
Choć kraj ma się lepiej, przed rządem stoi wiele istotnych problemów, które wymagają szybkiego rozwiązania. Posiadając tak silny mandat wyborczy – 47% głosów oddano na AKP – Recep Tayyip Erdogan ma duże szanse na odniesienie sukcesu. Jednak go osiągnąć, będzie musiał zmarginalizować, maksymalnie jak się da, wpływy armii – wrogo nastawionej do AKP oraz jego osobiście. Wątpliwe, aby zdecydował się na konfrontację, gdyż historia Turcji pokazuje, że w starciu z armią rząd stoi na straconej pozycji. W ciągu ostatnich 50 lat armia czterokrotnie obalała demokratycznie wybrane gabinety. Teraz sytuacja jest trochę inna, ponieważ niemal połowa głosujących poparła partię Sprawiedliwości i Rozwoju, jednak zamiast działać ostro, lepiej dwa razy pomyśleć i zawrzeć układ.
Armia oraz sekularystyczne elity obawiają się islamizacji kraju, kiedy AKP przejmie wszystkie instytucje – a zwłaszcza symboliczny urząd prezydenta, sprawowany niegdyś przez Mustafę Kemala Ataturka. Mimo ogromnego sukcesu wyborczego, nie warto obsadzać tego urzędu kimś jednoznacznie związanym z AKP. W Turcji jest wielu umiarkowanych i znanych polityków, czy – szerzej – autorytetów, osobistości. Aby zadowolić sekularystów AKP mogłoby zdecydować się na poparcie kandydatury takiej osoby, pokazując zrozumienie obaw politycznych przeciwników i zabijając im niejako klina. Jeśli bowiem wybrana osoba byłaby naprawdę umiarkowana i centrowa, a do tego znana i w miarę popularna, brak poparcia takiej kandydatury byłby kompromitacją opozycji (głównie CHP, poprzedniczki partii Ataturka) oraz armii. Brak poparcia pokazałby, że tak naprawdę nie chodzi o islamizację kraju, ale o brak akceptacji AKP w ogóle. W obliczu wyniku wyborczego z dnia dzisiejszego takie posunięcie byłoby samobójstwem. Armia nie zdecydowałaby się bowiem na zamach stanu i obalenie rządu, który cieszy się tak wielkim poparciem.
Choć na czele sztabu generalnego stoi „jastrząb”- gen. Yasar Buyukanit – generałowie nie są głupi. Wiedzą, że w obecnej sytuacji ich interwencja nie ma sensu. Mogłaby skończyć się czymś więcej niż liczonymi w milionach demonstracjami. Ostoja sekularyzmu spróbuje raczej przeczekać trudny okres, jaki teraz się rozpoczyna i odbudować swoje wpływy. Generałowie może nie będą siedzieć cicho, ale będą wypowiadać się radziej, a skupią się na zakulisowych działaniach. Aby ich jeszcze bardziej zneutralizować, premier Erdogan może zgodzić się na – podobno drobiazgowo już zaplanowaną – interwencję w irackim Kurdystanie. Kolejnym krokiem ku osłabianiu wpływów wojskowych jest wznowienie negocjacji z Unią Europejską. Niestety, niewiele tak naprawdę zależy tutaj od Ankary, a wobec jawnej niechęci prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego w stosunku do Turcji, nawet istotne gesty strony tureckiej mogą pozostać bez odpowiedzi (lub, co gorsza, Turcy mogą otrzymać odpowiedź odmowną).
Z pewnością premier Erdogan zdaje sobie sprawę z wagi problemów, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć. Nie wspominałem tu jeszcze o kwestii kurdyjskiej, jednak wszyscy zainteresowani wiedzą jak trudno będzie znaleźć zadowalające wszystkich rozwiązanie. Na razie, przynajmniej przez kilka najbliższych dni, Recep Erdogan oraz jego partia powinni świętować. Jednak nie za długo, gdyż czeka ich wiele pracy. Większe poparcie społeczne i zarazem większy mandat, oznaczają równocześnie większą presję społeczeństwa na rządzących. Na gabinet niechętnie spoglądać będą także, dziś osłabieni, generałowie, którzy z pewnością wykorzystają najmniejszą nawet szansę na poprawienie swojej sytuacji. Druga kadencja partii Sprawiedliwości i Rozwoju z pewnością nie będzie sielanką.
Piotr Wołejko