Wczorajszego dnia Komisja Spraw Zagranicznych amerykańskiej Izby Reprezentantów, stosunkiem głosów 23 do 22, przyjęła rezolucję uznającą ludobójstwo Ormian dokonane przez Imperium Osmańskie (dzisiejszą Turcję) w latach 1915-1923. Tym samym dokument może być teraz poddany pod głosowanie w Izbie. Reakcja Turcji była łatwa do przewidzenia. Turecki ambasador w Waszyngtonie został odwołany do Ankary „na konsultacje”, a władze tureckie grożą pogorszeniem wzajemnych stosunków.
Straty i wymówki
Amerykanie mają sporo do stracenia, gdyż potrzebują wsparcia Turcji w kilku ważnych dla siebie sprawach: nałożenia sankcji na Iran, stabilizacji sytuacji w Iraku czy Afganistanie. Media wspominają także o możliwych ograniczeniach w korzystaniu z bazy lotniczej w Incirlik. Na razie Ankara odwołała tylko ambasadora, a także pozwoliła sobie na kilka gorzkich słów pod adresem Stanów Zjednoczonych. Turcy wskazują także, iż zewnętrzna presja w postaci rezolucji Izby Reprezentantów negatywnie wpływa na delikatny i powolny proces przełamywania historycznych uprzedzeń pomiędzy Turcją a Armenią. Kilka miesięcy temu oba kraje podpisały przełomowe protokoły m.in. otwierające granice między nimi, a prezydent Turcji Abdullah Gul złożył oficjalną wizytę w Armenii.
Z drugiej strony Turcy z radością przyjmą amerykańską rezolucję jako wymówkę wstrzymującą przyjęcie protokołów przez turecki parlament. Tak naprawdę bowiem Ankara troszeczkę się zagalopowała i została napomniana przez bratni Azerbejdżan. Baku nadal nie rozwiązało z Armenią sporu o Górny Karabach. Presja ze strony zasobnych w ropę i gaz Azerów, a także nacjonalistów wewnątrz Turcji spowodowały drastyczne spowolnienie procesu pojednania. Rezolucja spadła więc Turkom jak z nieba, więc argument o kiepskim momencie jej przyjęcia jest słuszny.
Trudna historia
Warto jednak zwrócić uwagę na problem, jakim dla Turków jest pogodzenie się z własną historią. Premier Erdogan określił rezolucję obwinianiem Turcji za coś, czego nie zrobiła. Jeśli fakty historyczne świadczą inaczej, tym gorzej dla faktów – zdaje się mówić Erdogan. Wśród historyków dominuje pogląd, wedle którego tzw. rzeź Ormian to zaplanowane ludobójstwo, w którym śmierć poniosło ok. półtora miliona ludzi. Podobne do amerykańskiej rezolucje lub uchwały podejmowały już parlamenty innych państw, m.in. Francji, czy – w 2005 roku – Polski. Turcy zawsze reagowali oburzeniem, ale potem relacje wracały do normy.
Teraz powinno być podobnie. Reakcja jest tak ostra, gdyż rezolucję planują przyjąć Amerykanie – najpotężniejszy kraj świat, do tego jeden z najbliższych sojuszników. Trudno spodziewać zerwania strategicznych więzi pomiędzy Ankarą a Waszyngtonem z powodu ludobójstwa Ormian ponad dziewięć dekad temu. Chwilowe ochłodzenie to wszystko, na co zdecydują się Turcy. Amerykanie mogą chwilowo stracić, ale długoterminowo to Turcja straciłaby więcej na, za przeproszeniem, strojeniu fochów Stanom Zjednoczonym. Co więcej, administracja prezydenta Obamy i sam prezydent (podobnie jak jego poprzednicy George W. Bush i Bill Clinton) robi co może, aby rezolucji nie przyjmować. Jako szef egzekutywy Obama rozumie, że nie ma sensu w wywoływaniu nawet krótkotrwałych wojenek z ważnymi partnerami.
Tym bardziej, że kwestia ludobójstwa Ormian jest w Turcji wyjątkowo drażliwa i żadna siła polityczna nie jest w stanie zakończyć jej w sposób definitywny, aby demony przeszłości nie miały wpływu na bieżącą politykę. Przykre, że Turcja nie dojrzała do przyjęcia odpowiedzialności za działania z okresu I wojny światowej oraz lat tuż po jej zakończeniu. Widać tu niezrozumienie pojęcia duma narodowa, w którą rzekomo godzi przyznanie się do popełnienia zbrodni. Nie mnie pouczać Turków, jak powinni podchodzić do własnej historii. Natomiast można pokusić się o stwierdzenie, iż „załatwienie” sprawy ludobójstwa wpłynęłoby pozytywnie na cały region, chociażby zmniejszając w nim napięcie.
Lobbyści w Waszyngtonie
W całej sprawie warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt, mianowicie zwycięstwo ormiańskiego lobby w bezpośrednim starciu z lobby tureckim. Obie strony, Ormianie przez swoją diasporę, Turcy także kanałami oficjalnymi, przekonywali kongresmenów o swoich racjach. Pierwszą rundę wygrali Ormianie, ale strona turecka nie zamierza składać broni. Kto wie, czy porażka Turcji w głosowaniu komisji nie wynika ze zwiększającego się rozziewu pomiędzy Turcją a Izraelem, co przełożyło się na brak wsparcia tureckiego punktu widzenia przez lobby żydowskie. Prawda odnośnie rezolucji jest bowiem taka, że wydarzenia sprzed ponad 90 lat mało kogo oby w Kongresie obeszły, gdyby nie intensywne lobbowanie zainteresowanych stron.
Szkoda, że niewielka Armenia i nieliczna, w porównaniu do polskiej, mniejszość ormiańska dysponuje na Kapitolu wpływami, o jakich Polacy długo będą mogli tylko pomarzyć.
Piotr Wołejko