Gdy po jednej i drugiej stronie zginie w krótkim odstępie czasu kilka osób, atmosfera szybko gęstnieje i można ją kroić nożem. Mowa o sytuacji w Ziemi Świętej, gdzie w gordyjskim węźle przemocy związane są losy Izraelczyków i Palestyńczyków – czy, jak kto woli, Żydów i Arabów z Palestyny.
Docierające do nas, ludzi Zachodu, informacje są mocno okrojone z niezmiernie istotnych detali i niuansów. W skrajnie uproszczonej wersji przekaz brzmi następująco: Arabowie=terroryści, znowu zaatakowali Bogu ducha winnych Izraelczyków. W odpowiedzi izraelska armia (IDF) przeprowadziła naloty/wkroczyła do lokalizacji X, zabijając kilkunastu Palestyńczyków (w większości cywilów, ale w uproszczonej wersji przekazu rzadko otrzymujemy taką wiadomość). Profil rzecznika IDF na Twitterze, prowadzony w sprawny sposób, dobitnie wyjaśni i przekonująco uzasadni konieczność takiej, a nie innej reakcji Izraela na daną sytuację.
Skąd biorą się palestyńscy zamachowcy-samobójcy?
Rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, a wspomniana w tytule trzecia intifada to groźba wisząca nad Izraelem niczym miecz Damoklesa już od wielu lat. Dwie poprzednie (na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku oraz między rokiem 2000 a 2005) feerie przemocy poza zasianiem strachu, nienawiści i chorobliwej wręcz nieufności, nie zmieniły w drastyczny sposób sytuacji Palestyńczyków, którzy te intifady (powstania) wzniecali. Z racji ogromnych dysproporcji pod względem siły militarnej, Palestyńczycy wykorzystywali głównie prymitywne rakiety oraz – a może i przede wszystkim – własne ciała jako bomby. Mówiąc wprost, wyspecjalizowali się w atakach samobójczych, których – zwłaszcza podczas drugiej intifady – były setki.
Bardzo trudno jest pojąć, co może pchnąć człowieka do tak dramatycznej decyzji, do ostatecznego poświęcenia. Oczywiste odpowiedzi, jak radykalizacja czy nienawiść wyssana z mlekiem matki, to zwyczajne bujdy na resorach. Owszem, zawsze można wyciągnąć zdjęcia pokazujące całe szeregi kilkuletnich chłopców przepasanych chustami Hamasu bądź Hezbollahu, lecz jest to wyrwane z kontekstu. Prawdziwe powody, dla których ludzie są gotowi oddać życie po to, by zabrać ze sobą jak najwięcej innych osób (wrogów), próbowała zgłębić amerykańska psychiatra Anne Speckhard. W niezwykle interesującej książce zatytułowanej „Talking go Terrorists„, przedstawia ona wyniki rozmów z: niedoszłymi zamachowcami-samobójcami (których misja się nie powiodła, bądź udało się jej zapobiec); rodzinami zamachowców-samobójców; osobami werbującymi lub wysyłającymi zamachowców-samobójców do wykonania misji.
Zarówno ze słów ww. rozmówców Anne Speckhard, jak i opisu jej osobistych spostrzeżeń i perypetii w Izraelu, na Zachodnim Brzegu oraz w Strefie Gazy, wyłania się bardzo przygnębiający obraz. Mianowicie jest to obraz przerażającej desperacji, niemocy, codziennych upokorzeń, braku nadziei i wiary w lepsze jutro. W dużej mierze za taki stan rzeczy odpowiada Izrael i jego postępowanie, w szczególności zaś niezliczone wręcz procedury mające na celu zapewnienie… bezpieczeństwa Izraelowi i jego obywatelom. Ot, chociażby wielogodzinne oczekiwanie na możliwość przejścia bądź przejazdu przez punkty kontrolne – coś, co trudno zrozumieć ludziom Zachodu w XXI wieku, gdy podróż w najdalszy zakątek świata nie stanowi żadnego problemu ani wyzwania. Tymczasem Palestyńczycy nierzadko pokonują odległość kilku kilometrów w czasie, w którym można pokonać Atlantyk lotem międzykontynentalnym. Albo w ogóle nie mogą tych kilku kilometrów pokonać, bo droga jest zamknięta lub przejścia dziś nie ma. Dlaczego nie ma? Bo nie. Izraelczycy nie muszą się nikomu z niczego tłumaczyć. Tak jak zupełnie spokojnie wytrzymywali presję międzynarodową podczas blokady Gazy, gdy wymyślili komiczną listę produktów, których wwóz do Strefy Gazy był zakazany pod pozorem możliwości wykorzystania tych produktów do produkcji broni.
Wspomniane wyżej punkty kontrolne, czy lista produktów to tylko pojedyncze przykłady na długiej liście izraelskich działań, które osiągają efekty odwrotne od zamierzonych. Są jednak kontynuacją prowadzonej od dekad twardej – niezależnie od barw politycznych kolejnych rządów – polityki wobec Palestyńczyków. Polityki opartej na zasadzie karania zbiorowości za występki jednostek, a więc stosowania zbiorowej odpowiedzialności. Polityki często bezrozumnej i podłej, jak chociażby w przypadku niszczenia domów rodzin, których członkowie okazali się zamachowcami-samobójcami bądź należą do organizacji terrorystycznych. Albo polityki aresztowania ludzi, często kilkunastoletnich dzieci, bez żadnego powodu i na dowolny okres. Gdy już się ich wypuści, część żyje w nieustannym strachu przed ponownym aresztowaniem, bo wypuszczono ich warunkowo. O takich drobnostkach, jak utrudnianie kontaktu z rodziną czy prawnikami nie będę wspominał, bo to betka w porównaniu do innych działań Izraela.
Bezskuteczny opór w każdej formie
Dlatego zastanawiam się, czy można jeszcze bardziej dokręcić Palestyńczykom śrubę, o czym wspomina w swoim dzisiejszym artykule Jerzy Haszczyński z Rzeczpospolitej. Wspomniane przez niego, jako dopiero rozważane, rozwiązania w postaci likwidowania domów czy aresztowań bez procesów, to od dawna palestyńska codzienność. Podobnie jak ostrzeliwanie gęsto zamieszkanych terenów z izraelskich F-15/16 bądź helikopterów Apache.
Trzecia Intifada, przed którą przestrzegają już liczni komentatorzy i politycy na całym świecie, może wybuchnąć w każdej chwili. Byłaby to jednak walka beznadziejna, z góry skazana na niepowodzenie, gdyby Palestyńczycy prowadzili ją dotychczasowymi metodami, a więc głównie wykorzystując własne ciała jako bomby oraz ostrzeliwując izraelskie osady i miejscowości rakietami. Przemoc zrodzi jeszcze większą przemoc, a Izraelczycy nie będą żałować bomb ani amunicji. Dlatego nieśmiało pojawiają się wezwania do pokojowej intifady – wzorowanej na obywatelskim nieposłuszeństwie spod znaku Gandhiego czy Martina Luthera Kinga. Działania te musiałyby być jednak skierowane głównie do międzynarodowej opinii społecznej, gdyż Izrael już bardzo skutecznie odgrodził się – chociażby wykorzystując kilkusetkilometrowy mur – od terytoriów palestyńskich. W takich warunkach zarówno pokojowy, jak i militarny opór ma niewielkie szanse na powodzenie. Tym bardziej w sytuacji, gdy Izrael jest bardzo odporny na zewnętrzną presję, a polityczne siły (wewnętrzne) niechętne jakimkolwiek ustępstwom są potężne i z każdym rokiem dodatkowo się umacniają. Świetnie wyjaśnił to Gershom Gorenberg w książce „The Accidental Empire: Israel and the Birth of the Settlements, 1967-1977„, której lekturę – podobnie jak książki autorstwa Anne Speckhard – gorąco polecam.
Piotr Wołejko