Koniec roku to tradycyjnie okres podsumowań tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Jedyne supermocarstwo, Stany Zjednoczone, nie zaliczą tego okresu do zbyt udanych. Zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zewnętrznej dominowały zdarzenia, mniej lub bardziej, negatywne.
W nowy rok Ameryka wchodzi z osłabioną gospodarką. Zadłużenie kraju, deficyt handlowy, życie obywateli (ponad stan) na kredyt spowodowały ogromny spadek wartości dolara. Amerykańska waluta, od kilku dekad symbol potęgi Stanów Zjednoczonych, a zarazem marzenie społeczeństw krajów rozwijających się, staje się w coraz większej mierze zwyczajnym świstkiem papieru. Oczywiście zielone banknoty jeszcze długo nie przestaną odgrywać kluczowej roli w globalnej gospodarce, ale dominacja dolara w przyszłych dekadach stanęła pod znakiem zapytania.
Kolejnym ciosem dla gospodarki jest kryzys finansowy wywołany przez zbyt dużą liczbę ryzykownych kredytów hipotecznych. Nie zagłębiając się w ekonomiczne rozważania należy stwierdzić, iż banki oraz inne instytucje udzielające kredytów w niewystarczającym stopniu sprawdzali wiarygodność kredytową swoich klientów. W efekcie banki przejmują setki tysięcy domów, odpisując jednocześnie miliardy z powodu niemożliwych do spłaty kredytów. Tymczasem zobowiązania bankierów z powodu hipotek zostały tak inteligentnie skomponowane z innymi instrumentami finansowymi, że nie sposób ocenić całkowitych strat banków i instytucji finansowych. Z tego powodu nie chcą one pożyczać między sobą pieniędzy, co wymusiło kilkukrotne interwencje banków centralnych, które wpompowały kilkaset miliardów dolarów w rynki finansowe.
Gospodarce grozi więc widmo recesji, a jednocześnie narasta presja inflacyjna. Zarząd Rezerwy Federalnej (Fed) w obliczu posuchy na rynku finansowym jest zmuszony obniżać stopy procentowe – oddala to groźbę spowolnienia gospodarki, ale jednocześnie wzmaga presję inflacyjną. Ameryce grozi więc powrót do lat 70., czyli do okresu staglacji – stagnacji gospodarczej połączonej z wysoką inflacją.
Politycznie 2007 rok stał już pod znakiem przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Już za kilka dni dowiemy się, kto zwycięży w pierwszych prawyborach, dzięki czemu zyska drugi oddech w walce o partyjne nominacje. Poza walką o Biały Dom nie działo się praktycznie nic wartego uwagi – kontrolę nad Kongresem przejęli rok temu Demokraci, ale nie wywiązali się z większości obietnic przedwyborczych. Wprowadzono zaledwie kilka istotnych ustaw, spośród których najważniejsze jest chyba podniesienie płacy minimalnej.
Batalia o Irak, która rozgrywa się w Kongresie, to tylko fajerwerki i zero treści. Szantaże Demokratów, którzy chcieli powiązać finansowanie wojny z tzw. harmonogramem wyprowadzania wojsk znad Eufratu i Tygrysu, kończyły się mało spektakularnie – Demokraci wycofywali się w ostatniej chwili, nie chcąc być posądzanymi o sabotowanie wysiłków „chłopców”. W obliczu nikłej większości demokratycznej w Senacie, Republikanie bezproblemowo blokowali co bardziej kontrowersyjne pomysły.
W samym Iraku dostrzegalna jest pewna poprawa. Wysłanie dodatkowych oddziałów oraz zawarcie przymierza z częścią sunnickich plemion sprawiły, że liczba ofiar wojny domowej drastycznie spadła – choć nadal jest bardzo wysoka. Nowy naczelny dowódca amerykańskich wojsk gen. David Petreaeus jest powszechnie szanowany i uważany za wybitnego dowódcę. Jego raport, który przedstawił pod koniec roku w Kongresie, okazał się jednak druzgocący dla polityki Białego Domu. O ile cele wojskowe udaje się wypełniać, to nie osiągnięto żadnego postępu w sferze cywilnej. Iraccy politycy nie są w stanie porozumieć się praktycznie w żadnej sprawie. Natomiast jedyna w miarę spokojna część Iraku – Kurdystan – znalazła się na indeksie Turcji, która zdaje się oddalać od Waszyngtonu.
W Afganistanie również bez większych sukcesów. Rząd w Kabulu jest skorumpowany i nieefektywny, a kontrolę nad sporą częścią kraju sprawują talibowie albo lokalni watażkowie. Potyczki z talibańskimi bojownikami bywają zacięte, ale nie mają większego militarnego sensu. Raz wyparci, talibowie przegrupowują się i powracają, kiedy nieliczne wojska Zachodnie się wycofają. Nic nie wróży poprawy sytuacji, zwłaszcza w obliczu wzrastających napięć i niepokojów w sąsiednim Pakistanie, skąd wywodzą się talibowie.
Znaczących sukcesów w polityce zagranicznej trudno się doszukać, natomiast porażek i niepowodzeń nie brakuje. Zupełny brak strategii wobec Rosji, Kompromitacja dotycząca irańskiego programu nuklearnego, fiasko listopadowego szczytu izraelsko-palestyńskiego w Annapolis. Światełkiem nadziei na lepszą przyszłość zdawały się być rządy Angeli Merkel w Berlinie i Nicolasa Sarkozy’ego w Paryżu, ale póki co niewiele z tego wynika. Atmosfera się poprawiła, i tyle.
Oczywiście, łatwiej jest wyszukać zdarzenia negatywne. Mijający rok został jednak przez nie zdominowany, a pozytywów było jak na lekarstwo. Niestety dla Ameryki, ale i w 2008 roku nie będzie o wiele lepiej. Z powodu wyborów prezydenckich (oraz częściowych do Kongresu) administracja Busha nie będzie w stanie przeforsować żadnego istotniejszego projektu. Dryf do listopada mamy więc prawie jak w banku. Po wyborach, aż do przekazania władzy, Bush będzie figurantem. Także w obliczu roku nierządu w Stanach Zjednoczonych, niczego dobrego nie należy się spodziewać.
Piotr Wołejko