W lipcu zeszłego roku zaczęła się, trwająca w sumie 33 dni, wojna izraelsko-libańska. Nawet nie tyle izraelsko-libańska, gdyż przeciwnikiem IDF nie była armia Libanu, ale bojownicy Hezbollahu – wspieranego przez Iran ugrupowania, które oprócz militarnej walki z Izraelem, posiada także reprezentację parlamentarną oraz – wówczas – ministrów w rządzie w Bejrucie. Interwencja izraelska zakończyła się totalną klapą. Zniszczono co prawda większość infrastruktury w południowym i centralnym Libanie, jednak nie „nadgryziono” Hezbollahu. Szyickie ugrupowanie, „dzięki” atakowi, znacznie się wzmocniło, a w trakcie walk zasypało Izrael gradem rakiet.
Reperkusje nieudanej interwencji były poważne, gdyż po raz pierwszy w swej historii w społeczeństwie izraelskim dało się wyczuć wrażenie przybicia – była to przecież pierwsza przegrana wojna w historii państwa Izrael. Porażka militarna spowodowała, że rząd premiera Olmerta zaczął się chwiać, a jego partia (założona jeszcze przez Ariela Szarona) gwałtownie zaczęła tracić poparcie. Olmert przetrwał na stanowisku, jednak dwaj inni „architekci” wojny z Hezbollahem musieli odejść w niesławie – generał Dan Haluc, szef sztabu generalnego, ustąpił wkrótce po zakończeniu walk, a minister obrony Amir Perec przegrał wybory na szefa Partii Pracy i został zastąpiony przez byłego premiera (oraz generała) Ehuda Baraka. Zmiany najpewniej dotknęły też armii izraelskiej (IDF), tym bardziej, że dowództwo ma w pamięci bojowników Hezbollahu niszczących niezwyciężone do tej pory Merkavy (czołgi) przez rakiety RPG-7 oraz miny pułapki.
Po roku od poprzedniej wojny coraz częściej mówi się o wybuchu nowej. Co prawda niedawno premier Olmert apelował na antenie saudyjskiej stacji telewizyjnej do prezydenta Syrii Baszara al-Asada o rozmowy pokojowe, jednak to właśnie Syria może być celem tegorocznego ataku Izraela. Jest po temu kilka powodów, między innymi koncentracja syryjskiego wojska przy okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan, czy brak postępu w negocjacjach pokojowych. Podczas pierwszej sesji wybranego w tym roku syryjskiego parlamentu prezydent Asad powiedział, że wojna z Izraelem jest możliwa, gdyż nie ma żadnego postępu w negocjacjach pokojowych – nie toczą się żadne rozmowy, ani oficjalne, ani nieoficjalne. Atak może nastąpić także z bardziej prozaicznych i oczywistych przyczyn, jak wspieranie Hezbollahu i Hamasu przez rząd w Damaszku.
Analitycy twierdzą, że nowa wojna jest konieczna, aby premier Olmert mógł odzyskać poparcie społeczne, a zarazem siłę niezbędną do prowadzenia efektywnych negocjacji pokojowych. Obecnie premier jest na tyle niepopularny, że wszelkie negocjacje byłyby skazane na porażkę – na żadne ustępstwa nie zgodziłoby się społeczeństwo. Niezbędny jest militarny sukces, a ten można osiągnąć dwójnasób – przeprowadzając dogrywkę lub doprowadzając do nowej rozgrywki. Pod tymi błahymi, sportowymi sformułowaniami, kryją się dwie bardzo poważne inicjatywy – nowa wojna z Hezbollahem oraz atak na Syrię. Eksperci twierdzą, że bardziej prawdopodobna jest pierwsza opcja, która zakłada nową wojnę z szyickim ugrupowaniem. Hezbollah tymczasem robi co może, aby utrzymać jak najdłużej liczące 15 tysięcy żołnierzy siły pokojowe ONZ, strzegące granicy izraelsko-libańskiej. Zeszłoroczna wojna z Izraelem przyniosła Hezbollahowi ogromną popularność, a jego lider jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych przywódców w świecie arabskim. Partia Boga walczy teraz o przejęcie władzy w całym Libanie i obalenie prozachodniego rządu Fouada Siniory i nie w głowie jej kolejna wojna z Izraelem.
Pozostaje więc opcja syryjska, która zakłada błysktoliwe militarne zwycięstwo w starciu dwóch konwencjonalnych armii. Na pewno podbudowałoby to morale zarówno wojskowych, jak i rządzących, ale zwycięstwo może nie być tak proste, jak zakładają to niektórzy planiści. Wojska syryjskie od dawna nie prowadziły żadnych działań wojennych, jednak od czasu wojny w 1973 roku armia przeszła poważne zmiany. Problemem może być również sojusz wojskowy, jaki Damaszek ma podpisany z Teheranem. Włączenie się Iranu do walk poważnie skomplikowałoby sytuację. Przy ataku na Syrię można także spodziewać się odpowiedzi ze strony Hezbollahu – masowego ostrzału rakietowego izraelskich miast. Również Syria może użyć rakiet do walki nie z armią izraelską, ale do ostrzału celów cywilnych. Koszty wojny byłyby ogromne, chyba że armia i lotnictwo Izraela zdołałyby unieszkodliwić ofensywne możliwości Syrii. Oprócz wątpliwości militarnych pojawiają się również wątpliwości polityczne. Atak Izraela na Syrię byłby bardzo wątpliwy w świetle prawa międzynarodowego. Postawiłoby to w niezręcznej sytuacji Stany Zjednoczone oraz amerykańskich sojuszników w regionie – Jordanię, Egipt czy Arabię Saudyjską.
Jak jednak wynika z analizy syryjskiego analityka Sami Moubayeda, wojna jest dość prawdopodobna, a jej głównym powodem może być, paradoksalnie, dążenie do pokoju. Tylko silni przywódcy mogą doprowadzić do przełomowych rozstrzygnięć, a na dzień dzisiejszy pozycja premiera Ehuda Olmerta jest wyjątkowo słaba, pojawiają się informacje o rychłych wyborach parlamentarnych i przejęciu władzy przez opozycyjny, prawicowy Likud – co zamroziłoby wszelkie negocjacje pokojowe na kilka lat. Moubayed wskazuje, że Anwar Sadat nie mógłby podjąć inicjatywy pokojowej z Izraelem w 1978 roku, gdyby pięć lat wcześniej omal nie odniósł zwycięstwa nad armią izraelską. Podobnie, premier Icchak Rabin nie byłby w stanie doprowadzić do porozumienia w Oslo w 1993 roku, gdyby nie jego, historyczna, postawa we wszystkich wojnach izraelsko-arabskich od 1948 roku.
Syryjski analityk na końcu swego artykułu przytacza anegdotę dotyczącą wojny Jom Kippur, której wybuch totalnie zaskoczył stronę izraelską. Znani ze świetnego wywiadu Izraelczycy nie potraktowali na poważnie doniesień o ruchach egipskich wojsk, gdyż podobne wieści dochodziły do Tel Awiwu od kilkudziesięciu miesięcy. Kiedy więc ruszała prawdziwa inwazja, Izrael spokojnie świętował nowy rok. Teraz może być podobnie, pisze Sami Moubayed – Syryjczycy postawili na granicy sporo wojska, Izrael odpowiedział tym samym. Pachnie wojną czy „manewrami” podobnymi do tych sprzed 1973 roku? Jeśli to tylko „manewry”, to kiedy nadejdzie nowy 1973 rok i któraś ze stron zdecyduje się na uderzenie?
Piotr Wołejko