Najpotężniejsze okręty wojenne świata, pozwalające osiągać dominację na morzu oraz zadawać ciosy przeciwnikowi na lądzie – lotniskowce zmieniły obraz marynarki wojennej. Stały się symbolem potęgi amerykańskiej floty i dominacji Ameryki na morzach i oceanach. Aktualnie trwają prace konstrukcyjne nad kolejną generacją lotniskowców (klasy Ford, od amerykańskiego prezydenta Geralda Forda), lecz analitycy jednego z amerykańskich think-tanków apelują, by… zaprzestać budowy lotniskowców, a zaoszczędzone pieniądze wykorzystać w bardziej przyszłościowy sposób. Ich zdaniem lotniskowce powinni odejść do lamusa. Mają rację?
A2/AD vs. lotniskowce
Postęp technologiczny jest nieubłagany, a postęp technologiczny w sektorze obronnym być może wyprzedza ten, który znamy z sektora cywilnego. Nie mam zamiaru po raz tysięczny przytaczać historii Internetu, zaznaczam tylko, iż dobrze rozwinięty przemysł obronny jest źródłem wielu cennych technologii do wykorzystania w codziennym życiu. Wróćmy jednak do lotniskowców i powodów, dla których należałoby zaprzestać ich budowy. Czy lotniskowce doszły już do ślepego punktu w ewolucji? Nie można tego wykluczyć. W przypadku potencjalnego konfliktu z państwem z absolutnego militarnego topu (dla USA będą to np. Rosja bądź Chiny), wykorzystanie lotniskowców może okazać się zbyt ryzykowne. Rozwijane są bowiem technologie z grupy określanej akronimem A2/AD (anti-access/area denial), które można rozumieć bardzo szeroko, natomiast sprowadzają się do uniemożliwiania operowania jednostek przeciwnika w bezpośrednim sąsiedztwie. Niektóre narzędzia z portfolio A2/AD mogą zagrażać lotniskowcom oddalonym o setki kilometrów od brzegu, a zasięg chińskiej rakiety DF-21 przekracza 1500 km. Oczywiście kwestia trafienia rakietą w poruszający się okręt z odległości ponad 1000 kilometrów, w obecności licznych systemów obrony antyrakietowej, nie jest rzeczą oczywistą, lecz możliwość użycia takiej broni musi być brana pod uwagę. Mowa bowiem o okręcie wartym miliardy dolarów. Warto dodać, że wśród narzędzi A2/AD znajdują się nie tylko rakiety, ale też instrumenty wojny elektronicznej, w tym cyberwojny.
W przypadku Chin należy wspomnieć też o intensywnym tworzeniu instalacji wojskowych, w szczególności lotnisk, na wyspach i wysepkach Morza Południowochińskiego – tych samych, o które toczony jest spór dyplomatyczny z Wietnamem, Tajwanem czy Filipinami. Operowanie grupą lotniskowcową w takich warunkach byłoby o wiele trudniejsze od tego, co Amerykanie znają z dotychczasowych operacji (wsparcie wojen w Iraku czy wojny w Afganistanie).
Czy lotniskowce można zatem odesłać do lamusa i postawić na inne rozwiązania, jak na przykład – na co wskazują analitycy wspomnianego we wstępie think-tanku Center for a new American Security (CNAS) – bombowce strategiczne o obniżonej wykrywalności (stealth), jak B-21, a także budowa kilkunastu łodzi podwodnych? Proponowana jest również rozbudowa floty nawodnej, aby zwiększyć ilość okrętów US Navy. Jest ich bowiem mniej niż 300.
Argumenty za i przeciw
Głównym argumentem przeciwko lotniskowcom, obok rozwijających się możliwości z portfolio A2/AD, są koszty ich budowy oraz późniejszego utrzymania. Mowa bowiem nie tylko o samych okrętach (i tych z grupy lotniskowcowej), lecz także o obecnych na pokładzie samolotach. Każdy z nich to koszt rzędu kilkudziesięciu, a w najnowszych wersjach nawet kilkuset milionów dolarów. Analitycy CNAS proponują dodatkowo, by zamiast kupować wyłącznie najnowsze – i najdroższe – samoloty F-35, nadal rozbudowywać flotę F-16 i F-18. Logika jest tu prosta – nie w każdej sytuacji potrzebne jest Ferrari, wystarczy mniej efektowny, ale sprawdzony Ford.
Rezygnacja z rozwijania nowej generacji lotniskowców prowadziłaby, w okresie kilku dekad, do wycofania okrętów tego typu z amerykańskiej floty. Niosłoby to ze sobą poważne konsekwencje – projekcja siły z lotniskowców to jedno z najpotężniejszych narzędzi w arsenale amerykańskich prezydentów. W sytuacji, gdy nadal tylko garstka krajów potrafiłaby – być może – utrudnić wykorzystanie lotniskowców, rezygnacja z nich wydaje się kontrowersyjna. W konfliktach takich jak ten w Syrii, czy wcześniej w Libii, lotniskowcom raczej nic nie grozi. A możliwość użycia lotnictwa przeciwko terytorium wroga jest bardzo cenna. Z drugiej strony, lotniskowce są trochę jak pancerniki – strącone zresztą z piedestału przez lotniskowce – w okresie II wojny światowej i tuż po niej. Pancerniki też były drogie i narażone na coraz większe ryzyko w starciu z nowszymi wyzwaniami – głównie z lotniskowcami i startującymi z ich pokładów samolotami. Być może jest tak, że rezygnacja z lotniskowców byłaby manewrem uprzedzającym, pozwalającym zaoszczędzić zasoby, a także stworzyć okazję na odświeżenie myślenia strategicznego. Lotniskowce nie zniknęłyby przecież z dnia na dzień. Proces ten byłby rozłożony na dekady.
A trzeba pamiętać o innych niż USA krajach, które posiadają lub rozwijają własny potencjał lotniskowcowy. Nie tak dawno Chiny zakończyły odnowę sowieckiego lotniskowca i zaczęły zdobywać doświadczenie w obsłudze i wykorzystaniu tego typu okrętów. Własne lotniskowce posiadają też Indie, Francja, Rosja (admirał Kuzniecow) czy Brazylia, a Wielka Brytania pracuje nad nowymi jednostkami po wycofaniu z użycia okrętów poprzedniej generacji.
Flotę widzę ogromną
Lotniskowce będą nam zatem towarzyszyć przez dłuższy czas, nawet jeśli Amerykanie w pewnym momencie powiedzą pas. Decyzja w tej kwestii raczej nie zapadnie już teraz, a okręty klasy Ford zapewne wejdą do służby. O rozwój floty nawodnej nie ma się co obawiać, pokazuje to dobitnie historia ludzkości, a potrzebę rozwoju tej floty świetnie opisał jeden z największych wojskowych strategów, Alfred Thayer Mahan. W rozwoju floty nie przeszkodzą w zwiększające się możliwości A2/AD – w końcu i na nie można wymyślić lekarstwo. Wyścig zbrojeń trwa.
Piotr Wołejko