Dziennik
Potwierdzają się doniesienia Washington Post (pisałem o tym 13 grudnia) dotyczące zwiększenia liczebności amerykańskich sił lądowych – Armii i Korpusu Piechoty Morskiej. Jak donosi Dziennik, Biały Dom szacuje, iż na rozbudowę armii potrzeba dodatkowych 100 mld $ w roku 2007. Zarówno generalicja, jak i politycy, doszli do wniosku, że nie można dłużej pomijać potrzeb „ludzkich” i skupiać się tylko na nowoczesnym sprzęcie. Tylko bowiem żołnierze mogą wykonywać wiele zadań, a na polu walki w Iraku czy Afganistanie są oni bardziej potrzebni od supernowoczesnych samolotów, inteligentnych pocisków i reszty ekwipunku rodem z XXI wieku. Jako globalne mocarstwo Ameryka potrzebuje potężnych sił lądowych zdolnych zabezpieczać jej interesy na całym globie. Tymczasem misja iracka wykazała, że Stany Zjednoczone mają coraz większe problemy z utrzymaniem pokaźnych sił za granicą, zwłaszcza z rotacją wojsk. Dlatego siły lądowe zostaną zwiększone przynajmniej o 70 tys. dodatkowych żołnierzy, zdolnych do udziału w misjach zagranicznych. Będzie to drugie, obok opracowywania nowej strategii dla Iraku, najważniejsze zadanie nowego sekretarza obrony Roberta Gatesa. W związku z planami powiększenia armii znalazł się on już w ogniu krytyki, a to dlatego, że Biały Dom sugeruje wysłanie do Iraku w jak najkrótszym czasie 10-20 tys. dodatkowych żołnierzy. Przeciwne wskazania zawiera raport Iraq Study Group, do której przez długi czas Gates należał. Będzie miał niełatwe zadanie, zwłaszcza, że czas nagli.
Po śmierci Augusto Pinocheta rodzi się jego kult w Chile. Praica chce budować pomniki zmarłego dyktatora, a radni chcą nazywać ulice i place jego imieniem. Politycy prawicowi domagają się postawienia trzech monumentów Pinocheta – w tym jednego przed pałacem prezydenckim. Uważają – moim zdaniem słusznie – że skoro stoi tam pomnik Salvadora Allende, to powinien stanąć i pomnik Pinocheta. Jest to rozpalająca do czerwoności Chilijczyków kwestia, gdyż naród jest nadal podzielony na gorliwych zwolenników zmarłego niedawno dyktatora oraz jego przeciwników. Dla jednych był bohaterem, dla drugich krwawym i autorytarnym dyktatorem. Pewne jest to, że spór o Pinocheta jeszcze długo będzie bardzo gorący, a do tego będzie czynnikiem dzielącym społeczeństwo. I trudno tu domagać się obiektywizmu od którejś ze stron, gdyż rany po reżimie są zbyt świeże. Jedni i drudzy przesadzają, ale czyż dyskusja ta nie przypomina nam trochę debat na temat obalenia polskiego komunizmu? Było to bardzo widoczne podczas niedawnej rocznicy 25-lecia wprowadzenia stanu wojennego… Na całym zamieszaniu w Chile zyski czerpią natomiast przedsiębiorcy, którzy sprzedają niesamowite ilości produktów – koszulek, kubków, czapek, naklejek etc. – z podobizną lub nazwiskiem Augusto Pinocheta.
Powracamy do USA, gdzie prezydent Bush pierwszy raz otwarcie przyznał, że Ameryka wojny w Iraku nie wygrywa. Zapewniał jednak, choć dość łamiącym się głosem, że Stany wojnę wygrają a on jest o tym przekonany. Spekuluje się, że nad Tygrys i Eufrat administracja prezydenta chce wysłać dodatkowych żołnierzy, a ich liczba (w spekulacjach) sięga już nawet 30 tys. Wg Busha ma to być odpowiedź na rosnącą spiralę przemocy i zastraszającą liczbę zamachów. Ostatnie statystyki są wręcz wstrząsające, a celem większości ataków są żołnierze koalicji.
Niejako w odpowiedzi na wystąpienie prezydenta Busha Ajman al-Zawahiri – numer dwa w Al-Kaidzie – zapowiedział, że terroryści będą dalej atakować cele w USA i Europie, dopóki Amerykanie okupują ziemię w Iraku i Afganistanie. Jak zwykle w okresie przedświątecznym rośnie poczucie zagrożenia zamachami terrorystycznymi, skutecznie podsycana przez samych terrorystów. Chcą oni wywołać strach wśród obywateli i stosując presję na nich wywrzeć również presję na rządzących. Zawahiri powiedział też, że jakiekolwiek rozmowy o wycofaniu Amerykanów z Iraku i Afganistanu powinny być toczone z „prawdziwymi siłami”. Można domniemywać, że mial na myśli głównie organizacje uznawane powszechnie za terrorystyczne – jak Hamas czy Hezbollah. Lider Al-Kaidy skrytykował także prezydenta Abbasa za próbę przeprowadzenia zamachu stanu oraz sam Hamas za to, że w ogóle bierze udział w procesie politycznym. „Żadne wybory przeprowadzone zgodnie ze świecką konstytucją nie doprowadzą do wyzwolenia nawet ziarnka piasku. Tylko dzięki dżihadowi muzułmanie mogą odzyskać Palestynę” – powiedział Zawahiri.
Pozostajemy na Bliskim Wschodzie zamieniając jednak aktorów – z Hamasu i Palestyńczyków na Izrael i Syrię. Wybitny izraelski pisarz Amos Oz pisze dla Gazety, że Izrael powinien z Syrią rozmawiać. Tymczasem premier Olmert odrzucił kolejną propozycję rozmów z Damaszkiem. Ofertę, która zawierała bardzo ważny punkt – Syria zgadza się na rozmowy pokojowe bez żadnych warunków wstępnych. Jest to bardzo istotne, gdyż wcześniejsze żądania, by przed jakimikolwiek rozmowami Izrael zwrócił Syrii okupowane Wzgórza Golan, skutecznie niweczył szanse na wszelkie negocjacje. Teraz, kiedy tego warunku już nie ma, Olmert i tak odrzuca syryjską propozycję. Nie podoba się to Ozowi, a zwłaszcza nie podoba mu się argumentacja, którą posługuje się premier Ehud Olmert. Izraelski szef rządu odrzuca bowiem wyciągniętą przez Damaszek dłoń dlatego, iż sprawiłoby to problemy prezydentowi Bushowi w polityce w regionie, ale przede wszystkim na jego własnym, amerykańskim podwórku. Oz nie może zrozumieć dlaczego Izrael ceduje uprawnienia suwerennego państwa na kraj trzeci i pyta, czy jego kraj stał się amerykańskim protektoratem? Czy nie może decydować sam za siebie. Jak się okazuje, Olmert z Syrią może by i negocjował, ale stawia niemożliwe do spełnienia warunki, m.in. zerwanie przez Syrię sojuszu z Iranem czy zaprzestanie nękania amerykańskich sojuszników w Iraku. Izrael zamiast wykorzystać szansę do podpisania pokoju z Syrią – a w dalszej perspektywie i z innymi krajami arabskimi – robi wszystko, aby negocjacji nie było. Jeśli bowiem Syria przed rozmowami spełniłaby żądania Izraela, rozmowy byłyby wtedy już niepotrzebne. Argumentacja Olmerta jest niedorzeczna – jak pisze Oz i porównuje obecną sytuację do roku 1973 i wojny Jom Kippur. Wtedy prezydent Egiptu Anwar Sadat proponował pokój za zwrot ziemi (Synaju). Nieudolna wg Oza premier Meir odrzuciła propozycję, a potem wybuchła wojna. Co prawda Izrael ją wygrał – ale zginęło ok. 2700 żołnierzy izraelskich – a po wojnie Sadat ponownie zaproponował ten sam układ – „pokój za ziemię”. Czy teraz będzie podobnie – zastanawia się Oz?
Na koniec przeglądu prasy kilka słów o kolejnym „kryzysie” w stosunkach polsko-niemieckich. Po szczegóły odsyłam do artykułu w dzisiejszej Gazecie, ja powiem tylko kilka słów od siebie. Dziwią mnie zarówno histeryczne działania rządzących, jak i dość histeryczna reakcja części mediów. O mediach nie będę pisał, gdyż mimo wszystko uważam, że odgrywają bardzo pozytywną rolę w życiu publicznym. Skupię się więc na politykach, którzy zachowują się jak słoń w składzie porcelany. Znowu próbują podgrzać atmosferę z powodu pozwów Powiernictwa Pruskiego, które wg wszelkich ekspertyz i komentarzy nie mają szans na powodzenie. Próbują grać na nastrojach antyniemieckich i wzniecają ksenofobię i nienawiść. Żyją ciągle historycznymi uprzedzeniami a karta historyczna pozwala im integrować wokół siebie swój elektorat. Chcą, abyśmy czuli się w Polsce jak w oblężonej twierdzy, szukają wrogów za granicą. Wypowiedzi rządzących są naprawdę niesmaczne, a do tego przede wszystkim – w kategoriach dyplomatycznych – nierozsądne, nieprzemyślane i niewyważone. Słabość naszej polityki zagranicznej objawia się w pełnej krasie, a nasz obraz u zachodnich sąsiadów i w Unii znowu może doznać uszczerbku. W tej sytuacji dobre jest jednak to, że to tylko politycy tak pasjonują się historycznymi kompleksami. Jak wynika z ostatnich badań ponad 60% Polaków ma przekonania proeuropejskie. To dobre. A zarazem smutne, że istnieje tak duży rozdźwięk między „elitami” rządzącymi a społeczeństwem.