Dziennik
Może się okazać, że dzięki rozszerzeniu Unii o Bułarię i Rumunię, wzmocnią się zasiadający w Parlamencie Europejskim nacjonaliści. Szeregi PE mogą być bowiem zasilone o deputowanych z partii Wielka Rumunia oraz bułgarskiej partii Ataka. Nacjonaliści chcą stworzyć frakcję skrajnej prawicy w PE, co pozwoli im na efektywną działalność, m.in. udział w debatach oraz zgłaszanie poprawek. Do stworzenia frakcji potrzebnych jest 20 eurodeputowanych. W tej chwili, licząc razem z Rumunami i Bułgarami grupa liczy 15 osób. Głównie z Francji oraz Flandrii, tworzą ją członkowie Frontu Narodowego Jean Marie Le Pena oraz Vlaams Belang Filipa Dewintera. Dewinter zaprasza do przyłączenia się do nacjonalistycznego bloku deputowanych Ligi Polskich Rodzin. Liczy także na Austriaków i Brytyjczyków, z którymi podobno prowadzi już rozmowy. Być może uda się zebrać wymaganą ilość deputowanych i frakcja nacjonalistyczna powstanie. Dobrze podsumował to eurodeputowany PO Bogdan Klich, mówiąc że powstanie takiej frakcji wzmocni w Europie tendencje ksenofobiczne.
Na Krymie odbyło się „referendum”, w którym przygniatająca większość mieszkańców opowiedziała się przeciwko wejściu Ukrainy do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Określane jest ono jako farsa, gdyż władze Krymu nie zgodziły się na przeprowadzenie głosowania, więc komuniści ustawili urny do głosowania na przystankach i przy sklepach – było ich podobno 1200. Komentatorzy określają głosowanie jako niespotykaną farsę, gdyż referendum było bezprawne, a sposób jego przeprowadzenia był absurdem – nie było list do głosowania, nie było żadnych ograniczeń w oddawaniu głosów przez jedną osobę. Wszystko to było zorganizowane za, jak twierdzą publicyści, za moskiewskie pieniądze, przekazane krymskim komunistom. Karty do głosowania były wyłącznie w języku rosyjskim. Chociaż cały ten „happening”, bo tak to należy chyba nazwać, nie ma nic wspólnego z prawdziwą wolą obywateli Krymu oraz całej Ukrainy, faktem jest niskie poparcie wśród Ukraińców dla akcesji ich kraju do NATO. Drugi poważny problem to rosyjska piąta kolumna na Krymie, która poważnie zagraża integralności kraju oraz stanowi wspaniały pretekst do ingerencji Kremla w wewnętrzne sprawy naszego wschodniego sąsiada.
Debata na temat użycia słowa „nigger”, które na polski można przetłumaczyć jako „czarnuch” – w dodatku oznaczające pogardę i nienawiść wypowiadającego dla adresata tego słowa – toczy się już prawie w całej Ameryce. Dyskusja dotyczy tego, czy nie powinno się w ogóle zakazać używania tego słowa, wysoce obraźliwego, które do tej pory mogli używać tylko czarnoskórzy (w stosunku do czarnoskórych) a dla białych było ono niedozwolone. Są oczywiście przeciwnicy i zwolennicy zakazu – z obu stron padają bardziej lub mniej sensowne argumenty. Chyba najbardziej wart uwagi jest ten -” O wiele korzystniejsze może być wydarcie słowa »nigger « rasistom, złagodzenie jego obrzydliwej wymowy i wręcz konwersja wymowy słowa na »n « z negatywnej w pozytywną”, autorstwa Randalla Kennedy’ego, profesora z Harvardu. Wszelkie zakazy przynoszą bowiem zwykle skutki odwrotne od zamierzonych.
Bardzo ciekawy artykuł o Bhutanie, malutkim państewku wciśniętym między Chiny Indie, napisał Wojciech Jagielski. „Rozstrzygają się losty ostatniej himalajskiej monarchii świata” mówi tytuł tekstu, którego nie będę opisywał, tylko zaproszę do jego lektury w całości, gdyż naprawdę warto.
Rzeczpospolita
Źli i pazerni Amerykanie nie chcą nam dać rakiet „Patriot”, donosi dzisiejsza „Rz”. Polacy domagają się bowiem, aby w ramach budowy silosów rakietowych – części amerykańskiego systemu Tarczy Antyrakietowej – Stany Zjednoczone przekazały nam wyrzutnie rakiet „Patriot”, które chronią przed rakietami średniego i krótkiego zasięgu, m.in. Scudami (podczas operacji „Pustynna Burza” chroniły one Izrael, który był tymi właśnie rakietami ostrzeliwany przez Saddama Husajna). Amerykanie podobno obawiają się reakcji Moskwy, która bardzo niechętnie patrzy na tworzenie pod jej nosem Tarczy Antyrakietowej i nie chcą jej rozsierdzać przekazaniem Polsce systemu „Patriot”. Minister Sikorski zapowiada jednak, że zanim zapadnie decyzja o zgodzie na budowę fragmentu Tarczy w Polsce, oferta Amerykanów musi zwiększać nasze bezpieczeństwo względem państw ościennych. Zapowiada się batalia o „Patrioty”.
Kopenhaga była świadkiem największych od wielu lat zamieszek i walk ulicznych, a wszystko przez eksmisję tzw. squaterów z zajmowanego przez nich od kilkunastu lat budynku. Budynek został sprzedany w 2001 roku, a sąd nakazał eksmisję dotychczasowych lokatorów. Spowodowało to niezadowolenie wśród lewackich mieszkańców budynku i ich sympatyków, którzy demonstrowali przeciwko decyzji sądu. Demonstracje przerodziły się potem w regularną bitwę uliczną między policją a demonstrantami oraz zwykłymi chuliganami. Dziesiątki osób zostało rannych. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, iż takie wydarzenia mogą mieć miejsce w tak spokojnym miejscu jak stolica Danii.
„Rz” zajmuje się także pierwszym połączeniem lotniczym pomiędzy Hiszpanią a Gibraltarem od ponad 50 lat! Szacuje się, że w ciągu roku na linii Gibraltar – Madryt podróżować będzie ok. 70 tys. osób. Połączenie daje także szanse na poprawę stosunków między Wielką Brytanią a Hiszpanią, która domaga się zwrotu zajętego w 1704 roku półwyspu – przyłączonego do Wielkiej Brytanii na mocy traktatu z Utrechtu w 1713 roku. Hiszpanie mówią, że okupowanie fragmentu terytorium jednego państwa UE przez drugie jako kolonii jest w dzisiejszych czasach anachronizmem. Mimo tego, że Hiszpania cały czas naciska na Londyn w kwestii zwrotu Gibraltaru, wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. W niedawnym referendum blisko 99% głosujących opowiedziało się bowiem za pozostaniem w Wielkiej Brytanii. Madryt powinien przestać naciskać na niespełna 28 tys. mieszkańców półwyspu, gdyż nie ma praktycznie żadnych szans na powrót Gibraltaru do Hiszpanii. Zwłaszcza, że mieszkańcom bardzo podoba się polityka prowadzona przez Londyn, dzięki której półwysep zamieszkują ludzie zamożni, a sam Gibraltar ma aspiracje stać się drugim europejskim Monako.