Na czele przeglądu prasy i w ogóle wydarzeń dnia dzisiejszego wybija się informacja o wykonaniu wyroku śmierci na byłym przywódcy Iraku Saddamie Husajnie. Były dyktator został powieszony o świcie dnia dzisiejszego, a telewizje na całym świecie obiegły zdjęcia i filmy Husajna tuż przed – z pętlą na szyi – i tuż po egzekucji. Samego momentu wieszania jak dotąd nie odważył się nikt zaprezentować. Nie jest to jednak ważne, czy zobaczymy śmierć Saddama czy nie. Wraz z jego odejściem kończy się z pewnością epoka jego rządów, krwawej tyranii, która kosztowała życie setki tysięcy obywateli Iraku. Jednocześnie w zapomnienie odchodzi także epoka względnego spokoju w Iraku, który Husajn wymuszał przemocą wobec szyitów i Kurdów z jednej, a obłaskawianiem sunnitów z drugiej strony. Niektórzy sądzą, że tylko dyktatura mniejszości sunnickiej mogła zapewnić trwanie organizmu państwowego pod nazwą Irak. Kraj ten został arbitralnie stworzony przez Brytyjczyków na gruzach Imperium Osmańskiego i tylko twarda i zdecydowana władza mogła utrzymać jego jedność. Po obaleniu Saddama i przejęciu władzy przez szyitów, Irak „rozchodzi się w oczach”. Coraz silniejsze walki między wyznawcami szyickiego i sunnickiego odłamu Islamu powodują rosnącą niestabilność. Bardzo prawdopodobne wydaje się – o ile Amerykanie opuszczą Irak – rozpad państwa na trzy części: sunnicką, szyicką oraz najspokojniejszą z nich część kurdyjską. W trakcie tworzenia się tych quasi-państw świat będzie świadkiem czystek religijnych na niespotykaną dotąd skalę. Powstać może także problem niepodległego państwa Kurdów – narodu liczącego ok. 20 mln obywateli, a pozbawionego swojego państwa. Łatwo przewidzieć, że zachęceni sukcesem swoich irackich współbraci Kurdowie tureccy (najliczniejsza część tego narodu, szacowana na ok. 15 mln osób), irańscy i syryjscy zechcą uzyskać niepodległość także dla siebie. Skutki takich dążeń mogą być opłakane, a region Bliskiego Wschodu i Kaukazu stanie się jeszcze bardziej pogmatwany i skomplikowany. Śmiem twierdzić, że obecna sytuacja byłaby malutkim pikusiem w sytuacji poważnych ruchów niepodległościowych Kurdów. Cały region uległby ogromnym przeobrażeniom. Czy są one nieuniknione?Ostatni w tym roku przegląd prasy – następny dopiero 2 stycznia – będzie dość krótki. Na początku zachęcam wszystkich do nabycia Dziennika i Rzeczpospolitej, gdyż zawierają bardzo ciekawe dodatki – Europa i Plus Minus.
Rzeczpospolita zajmuje się głównie kwestią akcesji do Unii Europejskiej Bułgarii i Rumunii. Te dwa kraje już 1 stycznia staną się członkami UE, co jest ukoronowaniem wielu lat ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Co prawda członkostwo obu państw jest obostrzone wieloma warunkami – jeśli nie zostaną spełnione, fundusze z Brukseli zostaną dość mocno obcięte – ale i tak Sofia i Bukareszt traktują je jako milowy krok. Zarówno pod względem politycznym, gospodarczym, jak i historycznym. Bułgaria i Rumunia mogą zostać cennymi partnerami Polski w wielu dziedzinach, choć duże wpływy mają w nich „stare” państwa unijne – w Rumunii Francja, w Bułgarii Niemcy. Nie można zgodzić z obawami UE wyrażonymi w zdaniu, że oni [Bułgaria i Rumunia] będą tylko chcieć coraz więcej pieniędzy. Akcesja 10 państw w roku 2004 pokazała, że korzyści rozkładają się równomiernie na kraje „nowe” i „stare”. Niestety, niechęć wśród członków Unii do przyjmowania nowych państw jest duża i wiele z nich nie otworzyło swoich rynków pracy dla Bułgarów i Rumunów. Nie uczyniły tego nawet Irlandia czy Wielka Brytania, uczyniła natomiast Polska. Emigracja z Rumunii i Bułgarii nie powinna być jednak problemem, gdyż – jak mówią eksperci oraz politycy z tych państw – potencjał emigracyjny został niemalże wyczerpany – wielu obywateli już wcześniej wyjechało do pracy za granicę. Teraz pojawia się zupełnie nowe zjawisko – brak rąk do pracy. 1 stycznia należy cieszyć się wraz z Rumunami i Bułgarami, gdyż akcesja tych państw jest dla Polski i całej Unii korzystna.
W obliczu klęski na froncie negocjacji gazowych z Gazpromem prowadzonych przez białoruską „misję ostatniej szansy”, pojawiają się komentarze o rozpętaniu przez Mińsk wojny informacyjnej z Moskwą. Miałaby ona polegać na wyłączeniu rosyjskich kanałów telewizyjnych oraz utrudnieniach w dostępie do prasy rosyjskiej. Inna wersja mówi o tym, że Mińsk nie wyłączy kanałów rosyjskiej telewizji, ale tylko zastąpi ich serwisy informacyjne przygotowanymi przez Białorusinów wiadomościami. Łukaszenko musi w jakiś sposób obronić swoją pozycję przed narodem, kiedy jego ostatni protektor – Kreml – próbuje rzucić go na kolana i pozbawić jedynego cennego aktywu, jakim białoruski przywódca rozporządza – Biełtransgazu. Ostatnie propozycje Gazpromu w kwestii nowego kontraktu mówią o 105 $ za 1000 metrów sześciennych, z czego 75$ Białoruś miałaby płacić w gotówce, a resztę przekazywać w akcjach Biełtransgazu (aż do osiągnięcia pułapu 50% akcji), który Gazprom „łaskawie” wycenił na najwyższą proponowaną przez Mińsk sumę – 5 mld $. Negocjacje nadal się toczą, ale bez rezultatu. Jeśli nie będzie porozumienia Rosjanie zapowiadają, że o 8 rano 1 stycznia zakręcą kurek.
Gazeta Wyborcza
Rośnie zaniepokojenie chińskimi zbrojeniami. Nowa doktryna obronna zakłada wzrost wydatków, głównie na lotnictwo i marynarkę oraz na zwiększenie „zdolności kontruderzenia nuklearnego”. Nikt nie ma wątpliwości, że Chiny inwestując we flotę i lotnictwo zmierzają do zniewelowania przewagi amerykańskiej w tych dziedzinach. Może mieć to poważne konsekwencje dla regionu, a najpoważniejsze dla Tajwanu. Pekin nie ukrywa zresztą, że w razie ogłoszenia przez wyspę niepodległości użyje siły dla obrony „jedności terytorialnej Chin”. Sojusznikiem Tajwanu – choć są to umowy tajne, gdyż oficjalnie USA nie utrzymują stosunków z Taipei – są Stany Zjednoczone, które gwarantują niepodległość wyspy. Zwiększenie ilości i jakości lotnictwa i marynarki chińskiej oznaczałyby z pewnością większe straty dla Amerykanów w wypadku czynnej obrony Tajwanu przez US Army. Nie dziwi więc poparcie Amerykanów dla militaryzacji Japonii – jak mówią przeciwnicy powrotu Japonii do stanu normalnego państwa, czyli państwa posiadającego oficjalnie armię oraz mogącego prowadzić wojnę.Przenosimy się do zupełnie innego zakątka świata, mianowicie do Paragwaju, gdzie emerytowany biskup chce stanąć na czele lewicowej koalicji w wyborach prezydenckich w roku 2008. Sprzeciwia się temu Watykan, grożąc wielebnemu ekskomuniką w razie utrzymania przez niego chęci do realizacji politycznych planów. Biskup Fernando Lugo, bo o nim mowa, jest jednak zdeterminowany w dążeniu do celu i nie zamierza poddać się presji ze strony Watykanu. Zapowiada konieczność większej reprezentacji biednych w Paragwaju i nie wyklucza budowy w kraju socjalizmu XXI wieku, którego prekursorem jest lewicowy prezydent Wenezueli Hugo Chavez.
Dziennik
Dwie krótkie informacje z Dziennika. Pierwsza o zawłaszczaniu przez Chińczyków dziedzictwa legendarnego mongolskiego przywódcy Czyngis-chana, przeciwko której gorąco protestuje Mongolia. Tymczasem Pekin niemalże otwarcie ogłasza, że Temudżyn to Chińczyk o mongolskich korzeniach. Korzystając z nieograniczonych zasobów finansowych Pekin przejmuje kulturę związaną z Temudżynem i realizuje wiele imprez historycznych związanych z wielkim przywódcą. Mongołowie są oburzeni i wściekają się na swojego potężnego sąsiada. Nie dziwi ich to jednak, gdyż rozumieją potrzeby bogatych Chin w kreowaniu historycznych liderów, do których można się odwoływać. Zapowiadają jednak, że nie oddadzą Czyngis-chana, a MSZ pracuje nad protestem. Druga informacja dotyczy zmarłego niedawno prezydenta Geralda Forda, który powiedział w nieopublikowanym (tak chciał sam Ford) aż do momentu jego śmierci wywiadzie skrytykował prezydenta Georga W. Busha za wojnę iracką. Wytknął Bushowi juniorowi wiele błędów, ale nie odważył się tego powiedzieć za życia.