Droga do zaopatrzenia w gaz planowanego gazociągu Nabucco stoi przed Rosją otworem. Tak stwierdził Richard Morningstar, specjalny wysłannik sekretarz stanu USA ds. eurazjatyckiej energii. Nietrudno się domyślić, jak na podobne sugestie reagują na Kremlu oraz w kancelarii premiera Putina.
Długo uznawany za martwy zanim się narodził projekt Nabucco odżył 13 lipca br., gdy odpowiednie umowy międzyrządowe pomiędzy Austrią, Bułgarią, Rumunią, Węgrami a Turcją zostały podpisane w Ankarze. Ceremonię składania podpisów obserwowali m.in. szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, komisarz ds. energii Andris Piebalgs, senator Dick Lugar z USA oraz wspomniany wcześniej Morningstar. Budowa gazociągu pochłonie ok. 11 miliardów dolarów (wstępne szacunki), jego długość wyniesie 3,300 kilometrów. Dzięki Nabucco do 31 miliardów metrów sześciennych gazu z regionu Morza Kaspijskiego będzie mogło trafić do odbiorców europejskich oraz do Turcji.
Niewielka ulga, ale wielkie znaczenie dla Europy. Nabucco może zaspokoić między 5 a 10 procent zapotrzebowania Unii Europejskiej na błękitne paliwo. Po siedmiu latach zamieszania, długich i trudnych negocjacjach, wreszcie podpisano umowy umożliwiające realizację projektu zawdzięczającego swą nazwę operze Verdiego. Jak napisał na swoim blogu komisarz Piebalgs, projekt przyjęto w europejski sposób, „długie i szczegółowe negocjacje”. Z uwagą traktowano wszystkich partnerów oraz przedstawiane przez nich obawy i wątpliwości. „Po to jest Europa”, pisze Piebalgs, „aby rozwiązywać różnice zdań, załatwiać problemy, znajdować rozwiązania”.
Mimo dużego kroku w dobrą stronę, urzeczywistnienie idei Nabucco jest nadal kwestią (niepewnej) przyszłości. Należy oczekiwać na reakcję Rosji, dla której wszelkie projekty podważające rosyjski monopol na surowce energetyczne w krajach byłego ZSRR stanowią istotne zagrożenie ekonomiczno-polityczno-psychologiczne. Ekonomiczne, gdyż pojawia się szansa na zwiększenie podaży surowca na najbardziej lukratywnym dla Gazpromu rynku europejskim; polityczne, gdyż zmniejsza się skuteczność tzw. „kurka gazowego” jako narzędzia nacisku na państwa trzecie; psychologiczne, ponieważ po raz kolejny pokazuje Moskwie, że Zachód nie zamierza respektować żadnych stref wpływów bądź uprzywilejowanych interesów, gdy chodzi o jego strategiczne interesy.
Wielokrotnie uśmiercano już Nabucco, po raz ostatni zaledwie dwa tygodnie przed podpisaniem stosownych umów w tureckiej stolicy. Popłoch wśród części komentatorów wywołała umowa azersko-rosyjska, w myśl której Baku wznowi z początkiem 2010 roku dostawy gazu do Rosji, na początek – pół miliarda metrów sześciennych. Nerwy były przedwczesne. Symboliczna ilość gazu, wznowienie wstrzymanych wcześniej dostaw oraz wielka otwartość Azerbejdżanu na Nabucco nakazują nie brać na poważnie przewrażliwionych ekspertów i publicystów.
W Ankarze obecni byli również przedstawiciele państw, które teoretycznie mogą zapewnić odpowiednie ilości gazu. Oprócz bardziej egzotycznych opcji, jak Irak czy Egipt, pod uwagę bierze się Kazachstan i Turkmenistan. W szczególności ten ostatni kraj może wydatnie pomóc w urzeczywistnieniu Nabucco. Niektórzy zwracali uwagę, że niedawna umowa turkmeńsko-irańska, przewidująca zwiększenie eksportu gazu do Iranu z 8 do 14 miliardów metrów sześciennych, wskazuje na możliwość tranzytu paliwa przez republikę islamską. Oznacza to jednak bardziej rosnące potrzeby mieszkających na północy kraju Irańczyków. Iran, według Morningstara, nie jest brany pod uwagę jako partner w projekcie Nabucco – ani teraz, ani w najbliższej przyszłości. Odmiennego zdania jest co prawda Turcja, ale o tym później.
Aby Nabucco mogło powstać, należy rozwiązać w jakiś sposób kwestię dostaw gazu z pól kazachskich i turkmeńskich. Można go co prawda skraplać, przesyłać tankowcami, regazyfikować i przesyłać rurociągiem aż do Baumgarten w Austrii. Jest to rozwiązanie dość kosztowne. Może jednak okazać się jedyne, gdyż węzeł gordyjski Morza Kaspijskiego mocno utrudnia zastosowanie najprostszego rozwiązania – położenie gazociągu po dnie zbiornika. Dlaczego tak jest? Ponieważ status prawny Morza Kaspijskiego jest nieuregulowany.
Nie wiadomo, czy jest to morze, czy jezioro. Kraje przybrzeżne od upadku ZSRR spierają się o stan prawny, a w rzeczywistości o pieniądze. Otóż od kwalifikacji prawnej Morza Kaspijskiego zależy komu i w jakiej proporcji przypadają bogactwa naturalne znajdujące się pod dnem zbiornika. Opcja „jezioro” oznacza kondominium państw przybrzeżnych, czyli wspólną pieczę nad wartymi grube miliardy zasobami ropy i gazu. Opcja „morze” tymczasem oznacza dokonanie skomplikowanego podziału dna morskiego pomiędzy wszystkie zainteresowane państwa według zasad prawa międzynarodowego oraz międzynarodowej Konwencji Prawa Morza. W efekcie najbardziej „poszkodowany” będzie Iran, któremu przysługiwać będzie ok. 12-13 procent dna Morza Kaspijskiego.
Negocjacje dotyczące uregulowania statusu prawnego Morza Kaspijskiego trwają już blisko dwie dekady i nic nie wskazuje na ich rychłe zakończenie. Na pierwszy plan wysuwają się także inne problemy, takie jak spory pomiędzy Turkmenistanem a Azerbejdżanem o konkretne złoża znajdujące się pod dnem morza. Czy mogą one zagrozić powstaniu Nabucco? Sytuacji nie ułatwiają także Rosjanie (w mniejszym stopniu również Irańczycy), którzy oprócz blokowania rozwiązania sporu wokół Morza Kaspijskiego zapewniają, że na budowę żadnych rurociągów na dnie morza się nie zgodzą z powodów… ekologicznych. Serce się kraje słysząc taką argumentację, zważywszy na ogromne niezadowolenie Moskwy z powodu blokowania Nord Stream z powodów ekologicznych właśnie. Te same powody stały także za wyrugowaniem zachodnich firm z projektu Sachalin-II, aby zrobić miejsce dla Gazpromu, jako większościowego udziałowca. Również pod pretekstem m.in. ekologii Rosjanie chcieli wyrzucać BP z pola gazowego w Kowykcie, gdy Kreml miał na pieńku z brytyjskim gigantem energetycznym.
Czas jednak wrócić to głównej myśli wpisu, a to wymaga spojrzenia na szczególną rolę odgrywaną przez Turcję. Ankara wynegocjowała prawo do pobierania 15 procent gazu transportowanego przez Nabucco, a także inne korzyści. Umowa dotycząca projektu wspieranego przez Unię Europejską została podpisana świeżo po wizycie tureckiej delegacji ministerialnej w Moskwie. Rosjanie zapraszali Turcję do udziału w rosyjskich projektach (Blue Stream, South Stream) i, podobno, zniechęcali do udziału w Nabucco. Turcy zaś unikali jasnych deklaracji, nie chcąc urazić żadnego ze swoich partnerów. Jak zauważył Saban Karadas na łamach Asia Times: „Turcja zamierza maksymalizować swoje polityczne i handlowe zyski poprzez rozgrywanie konkurencyjnych projektów rurociągów przeciwko sobie„. Ankara zostawia sobie otwarte drzwi, także te w Teheranie.
Turecka polityka zagraniczna opiera się o założenie, aby mieć jak najmniej problemów ze swoimi sąsiadami. Drugim jej filarem jest tzw. strategiczna głębia, czyli „sfera politycznych, gospodarczych oraz kulturowych wpływów, głównie wśród sąsiadów na Bałkanach, Południowym Kaukazie oraz Bliskim Wschodzie” (część obszaru byłego Imperium Otomańskiego). The Economist zauważa, że polityka Turcji to „połączenie realpolitik z wielką dumą”. Turcy pokazują Europie, jak ważny jest ich kraj dla bezpieczeństwa energetycznego Starego Kontynentu, a także odgrywają istotną rolę w amerykańskiej układance w regionie. Jak niedawno pisałem, odrzucenie Turcji przez Europę byłoby fatalnym błędem. Nabucco pokazuje, jak bardzo fatalnym. Projekt co prawda zaspokaja także gwałtownie rosnące potrzeby samej Turcji, ale Ankara ma więcej opcji do wyboru i realizacji, niż odległa o setki kilometrów na zachód i północ Europa.
„Nabucco zrodziło się pod szczęśliwą gwiazdą„, powiedział Giuseppe Verdi o swojej operze. Cytat wspaniałego twórcy przytacza w komentarzu dot. gazociągu M K Bhadrakumar na łamach Asia Times. Na tych samych łamach Robert Cutler zauważa, że przewidywane wycofanie się Bułgarii (gdzie zmienił się rząd po niedawnych wyborach) z rosyjskiego projektu South Stream stanowi dla Rosjan poważny problem. Co więcej, teraz to Rosjanie muszą walczyć o to, aby ich projekt nie umarł zanim się narodzi.
Bez zbytniej egzaltacji. Należy podejść do sprawy na chłodno. Do realizacji Nabucco nadal jest daleko. Zwraca się uwagę, że podobny pesymizm odnośnie przyszłych dostaw surowca towarzyszył pierwszemu, przełomowemu rurociągowi, tj. ropociągowi Baku-Tbilisi-Ceyhan. Wówczas wielką rolę odegrały Stany Zjednoczone oraz nie kto inny jak Richard Morningstar. Rosjanie z pewnością pamiętają mu zaangażowanie w ten projekt sprzed dekady i trafia ich szlag, kiedy Amerykanin zaprasza ich do zaopatrzenia Nabucco w gaz.
Warto wziąć pod uwagę także czynnik militarny, w szczególności mając w pamięci zeszłoroczną wojnę w Gruzji. Niektórzy przewidują nawet „dogrywkę”, tj. dokończenie Tbilisi, głównie po to, aby pokrzyżować plany przełamania rosyjskiego monopolu na tranzyt surowców z regionu Morza Kaspijskiego.
Z drugiej strony, Rosja sama podminowuje swój monopol poprzez zachowania takie, jak w przypadku Turkmenistanu. Mający problemy ze spadającą sprzedażą gazu Gazprom nie mógł przyjmować ogromnych ilości błękitnego paliwa z Turkmenistanu, więc pojawiły się problemy techniczne w postaci eksplozji gazociągu. Stary chwyt, stosowany przez Rosjan już wielokrotnie w niedawnej przeszłości. Lekcja dla Aszchabadu i innych ex-republik radzieckich jest jasna – dla własnego dobra, lepiej nie polegać wyłącznie na Moskwie.
Obserwacja postępów, bądź ich braku, w realizacji Nabucco będzie bez wątpienia interesująca, a ilość zaangażowanych graczy sprawia, że należy spodziewać się rozmaitych zwrotów akcji. Rację ma Morningstar mówiąc, że projekty takie jak Nabucco wzmacniają współpracę. Czasem także wymierzoną przeciwko tym projektom.
Piotr Wołejko