Zakończyły się największe w historii Szanghajskiej Organizacji Współpracy manewry wojskowe. Sześć tysięcy żołnierzy, ciężki sprzęt, lotnictwo oraz blisko sześćdziesiąt „scenariuszy”, które przez kilka dni zrealizowano, a także manifestacyjnie wręcz okazywana przyjaźń rosyjsko-chińska – to wszystko mogliśmy śledzić w telewizji wraz z niepokojącymi komentarzami. Wbrew temu, co powiedziano, nie ma się czym martwić.
SzOW to organizacja grupująca Rosję, ChRL oraz niektóre byłe republiki radzieckie – Uzbekistan, Kazachstan, Tadżykistan i Kirgistan. Jedynym celem jej istnienia jest „utrzymywanie porządku” w Azji Centralnej, przy granicach chińskiej i rosyjskiej. Inaczej mówiąc, SzoW to narzędzie do zapewnienia spokoju autorytarnym władcom w Moskwie i Pekinie, gwarantująca, że żadne „kolorowe” rewolucje nie zmiotą przychylnych im (i posłusznych) satrapów. Po drugie, SzOW pozwala kontrolować ogromne zasoby surowców, głównie energetycznych, które dla Rosji są kluczem do statusu światowego mocarstwa, a dla Chin stanowią niezbędne „paliwo” do rozwoju gospodarczego.
Manewry wojskowe, które mieliśmy okazję śledzić, to swego rodzaju ukoronowanie udanej współpracy i – dla niektórych – kolejny etap integracji bloku. Pewna część komentatorów uważa, że Rosja i Chiny zawarły strategiczny sojusz wymierzony w Stany Zjednoczone – i jest to powód, żeby zacząć się bać. Owszem, na krótką metę, taktycznie, taki sojusz jest możliwy i wielce prawdopodbny. Moskwie i Pekinowi nie podoba się unipolarny świat zdominowany przez Waszyngton, jaki wyłonił się po zakończeniu zimnej wojny i upadku ZSRR. Oba kraje zrobiły (i nadal robią) wiele, aby poskromić Amerykę i ograniczyć jej pole manewru. Właśnie z tego powodu wspierają różnorakie reżimy na całym globie, a każdy piewca antyamerykanizmu lejący miód na serce Rosjan i Chińczyków może liczyć na pieniądze, broń i polityczne wsparcie (np. w ONZ).
Co więcej, bolesna dla Amerykanów eskapada iracka bardzo wzmocniła Chiny i Rosję, a także zdobyła dla ich stanowiska – niechętnego tej interwencji – poparcie wielu państw demokratycznych. Władimir Putin i Hu Jintao zacierają ręcę na wieść o każdej porażce Stanów Zjednoczonych, postrzeganych jako głównego przeciwnika, choć dla każdego z „przyjaciół” różne są po temu powody. Rosjan boli fakt, iż nie są traktowani z należytym mocarstwu pietyzmem, znanym z czasów zimnej wojny. Chińczycy natomiast niechętnie widzą wpływy amerykańskie w regionie i chcą wyrugować Amerykę ze swojego „podwórka”. Komunistyczny rząd najbardziej obawia się dominacji US Navy na morzach i oceanach, która kontroluje wszystkie szlaki handlowe, zwłaszcza „surowcowe”.
Fakty jednak są takie, że Pekin cynicznie wykorzystuje Moskwę w swojej rozgrywce z Waszyngtonem, o czym Rosja zdaje się zapominać. Chiny z dnia na dzień stają się coraz potężniejsze, ale chwilowo potrzebują sojuszników, którzy będą równoważyć wpływy amerykańskie. Taktyczny sojusz z Rosją jest dla ChRL niezbędny, ale nie jest to żadne strategiczne partnerstwo czy długotrwałe przymierze. W dalszej perspektywie Chiny zamierzają Rosję po prostu zjeść, tzn. przejąć zasoby na Syberii, albo liczą, że Rosja znajdująca się na drodze do samodestrukcji (demografia) nie będzie „liczyć się” w geopolityce. Owszem, dziś Rosja stanowi świetne źródło surowców oraz broni, a także nieocenione wsparcie polityczne, ale za kilkadziesiąt lat sytuacja diametralnie się zmieni. Federacja Rosyjska znacznie osłabnie, albo w ogóle przestanie istnieć, a potęga Chin zrówna się, lub przewyższy, Amerykę. Mówiąc krótko, sprzymierzając się z Chińczykami Rosjanie igrają z ogniem i mogą się kiedyś mocno poparzyć. Zdrowy rozsądek nakazuje szukać wsparcia w Europie, a nawet w Ameryce, przeciwko Chinom. Zapewne niektórzy w rosyjskim kierownictwie rozumieją powagę sprawy, ale grają zapewne w sławetną rosyjską ruletkę.
Co do manewrów jako takich oraz decyzji Putina dotyczącej ponownego rozpoczęcia tzw. patroli strategicznych (bombowce strategiczne uzbrojone w głowice jądrowe), to można tylko się ironicznie uśmiechnąć. Armia rosyjska, tak samo jak chińska, to papierowe tygrysy. Większość sprzętu jest zdezelowana (wielokrotnie wydłużane resursy) i żeby skompletować jeden latający samolot czy sprawny czołg, należy wykręcić części z 4-5 maszyn. Żołnierze są fatalnie wyszkoleni, gdyż brakuje pieniędzy na sprzęt oraz amunicję. Koszary oraz poligony również znajdują się w opłakanym stanie. Tylko w oczach pochodzących jeszcze z sowieckich czasów generałów rosyjska armia jest potężna. Upokorzenie w Czeczenii, podczas pierwszej wojny, w połowie lat 90 ubiegłego wieku, pokazało jak ta potęga naprawdę wygląda. I choć od tego czasu wiele zmieniono, to w ogólnym obrazie niewiele się poprawiło.
Nie można Rosji lekceważyć, ale nie można jej przede wszystkim przeceniać. Inaczej sprawa ma się z Chinami, które są nadal niedoceniane, a powinniśmy z najwiekszą uwagą się im przyglądać. Strategia pokojowego wzrastania lansowana przez obecnego prezydenta i szefa partii Hu Jintao wcale nie musi być taka pokojowa. Chiny mają mocarstwowe ambicje i coraz mniej się z nimi kryją. Rosja jednak zajmuje się w tej chwili bardziej sobą – wybory prezydenckie już w marcu 2008 roku. I akcentem wyborczym skończę dzisiejszy wpis: Nursułtan Nazarbajew, rządzący Kazachstanem od upadku ZSRR (w zasadzie i dłużej, bo był szefem partii), „poradził” Władimirowi Putinowi, by ten pozostał na stanowisku, jeśli naród tego od niego wymaga i chce, aby nadal rządził. Wsparcie tzw. partii trzeciej kadencji, czy tylko głos „przyjaciela”?