Wczorajsza wypowiedź prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego o tarczy antyrakietowej została powszechnie odebrana jako tryumf Moskwy. „Rozmieszczenie systemu antyrakietowego nie wniesie niczego do bezpieczeństwa… skomplikuje tylko sprawy” – powiedział Sarko w obecności szefa Komisji Europejskiej Barroso i prezydenta Rosji Miedwiediewa.
Sarkozy wyprosił wstrzymanie dyslokacji rakiet Iskander przynajmniej o pół roku i planuje zorganizować w kwietniu 2009 roku konferencję dotyczącą europejskiego bezpieczeństwa. Jednocześnie Unia Europejska wznawia zawieszone po wojnie w Gruzji rozmowy o współpracy i partnerstwie pomiędzy Wspólnotą a Federacją Rosyjską. W tym samym czasie w Moskwie toczą się bardzo zaawansowane działania mające na celu zmiany w konstytucji. Już wkrótce wprowadzona zostanie poprawka wydłużająca kadencję głowy państwa z 4 do 6 lat. Dla większości sygnał jest jasny – Władimir Putin wkrótce powróci na Kreml i będzie tam urzędował przez 12 lat.
Kiedy rosyjskie indeksy giełdowe leciały na łeb na szyję, a ceny ropy podążały ich śladem, można było żywić nadzieję, iż rozmowy z Rosją będą toczone w innej atmosferze. Nie ma już bowiem żadnych wątpliwości, że gospodarka rosyjska jest słaba, a jej sukces jest uzależniony od cen surowców. Drugim narkotykiem niezbędnym dla utrzymania wzrostu gospodarczego w Rosji są zaś zagraniczne inwestycje, głównie europejskie. Można powiedzieć, że Rosja była prawie na widelcu.
Tak oczywiście nie było. Ewidentne osłabienie Rosji, które właśnie nadchodzi, Moskwa skutecznie kamufluje i nadal gra swoją starą, sprawdzoną grę: divide et impera. Zasada dziel i rządź to, jak podaje Wikipedia, taktyka silniejszych i zwierzchnich ośrodków władzy, które bronią swej pozycji osłabiając walkami opozycję. Co więcej, we współczesnych, demokratycznych systemach politycznych zasada ta jest postrzegana negatywnie, ze względu na jej destrukcyjne efekty i antysolidarystyczne oblicze.
Rosja od wielu lat rozgrywa pomiędzy sobą poszczególne państwa unijne, dogadując się z kilkoma kluczowymi partnerami ponad głowami pozostałych. Rzym, Paryż i Berlin to trzy stolice, które cieszą się szczególnymi względami na Kremlu. Zasada przede wszystkim biznes, wyznawana przez rządy Włoch, Francji i Niemiec (niezależnie od tego, czy aktualnie rządzi prawica czy lewica) jest wyjątkowo na rękę Rosji. Kremla nic nie kosztuje dopuszczenie do gospodarczych konfitur przedsiębiorstw z tych państw, gdyż po pierwsze, jak kania dżdżu Rosja potrzebuje inwestycji oraz nowych technologii, a po drugie, kontrola nad inwestycjami jest sztywna i gdy interes rosyjski tego wymaga, zagraniczne firmy (nawet te z państw uprzywilejowanych) zostają po prostu wykopane albo zmuszone do oddania części swych udziałów wskazanym przez Kreml firmom państwowym.
Uzależnienie biznesowe trzech głównych państw Unii Europejskiej od Rosji jest naprawdę zaskakujące, gdyż przeczy zdrowemu rozsądkowi. Przecież to Rosja potrzebuje zachodnich firm, ich pieniędzy i know how. Mimo to, Rzym, Paryż i Berlin często zachowują się jak klienci Moskwy. W żaden sposób nie tłumaczy tego uzależnienie surowcowe – tylko Włochy są wrażliwe w dziedzinie energetyki (a Francja nie jest wrażliwa w ogóle).
Sprzeciw wobec idei tarczy antyrakietowej, wyrażany przez Berlusconiego czy Sarkozy’ego ma wyraźny posmak klientelizmu. Uwiarygadnianie stanowiska Rosji przez przywódców najważniejszych europejskich państw to scenariusz dla Moskwy wprost wymarzony. Wzmocniony poparciem Europy, za którą rosyjskie elity uważają zresztą tylko kilka większych (prorosyjskich bądź neutralnych) państw, Miedwiediew może skuteczniej wywierać presję na amerykańskiego prezydenta-elekta Baracka Obamę. Wycofaj się z projektu tarczy, mówi Miedwiediew, nawet Europa jest przeciwna temu pomysłowi.
Konferencja, o której mówił Sarkozy, ma doprowadzić do ustalenia nowych reguł bezpieczeństwa w Europie. Moskwa realizuje prosty scenariusz – mniejsza rola Ameryki i usankcjonowanie naszych praw na obszarze postsowieckim, tzw. bliskiej zagranicy. Wyrzucenie Stanów Zjednoczonych z europejskiego bezpieczeństwa bądź minimalizacja roli Ameryki w gwarantowaniu bezpieczeństwa na Starym Kontynencie to cel nadrzędny rosyjskiej polityki. Kreml mądrze kalkuluje, że nikt w Europie nie będzie protestował przeciwko rosyjskim działaniom na Kaukazie czy w Azji Centralnej, jeśli Ameryka będzie w Europie zmarginalizowana. Może od czasu do czasu jakiś przywódca wyrazi ubolewanie czy potępi rosyjskie poczynania, ale po krótkiej chwili wszystko wróci do normy, czyli business as usual.
Moskwę szczególnie niepokoi amerykańskie zaangażowanie w regionie Morza Kaspijskiego, gdzie znajdują się ogromne rezerwy ropy naftowej i gazu ziemnego. Nie może powtórzyć się przedsięwzięcie na miarę ropociągu BTC (Baku-Tbilisi-Ceyhan), czyli stworzenie niezależnych od Moskwy dróg transportu surowców energetycznych. Paryż, Berlin czy Rzym nie będą miały nic przeciwko monopolowi Rosji w tej dziedzinie. Administracja Busha natomiast czyniła usilne starania, aby rosyjski monopol przełamać. Powszechnie krytykowany 43. prezydent USA podejmował także wiele słusznych decyzji i przyjdzie czas, aby rozliczyć osiem lat jego prezydentury.
Nowa, tworząca się właśnie administracja Baracka Obamy będzie miała trudne zadanie przed sobą. Oto bowiem zdaje się, że w jednym chórze z Moskwą stają najważniejsze kraje europejskie i wzywają Stany Zjednoczone do zmniejszenia swojej roli w Europie. Obama, bardzo popularny na Starym Kontynencie, do tej pory zdawał się być zwolennikiem wstrzymania projektu tarczy antyrakietowej a także odnowienia relacji transatlantyckich. Charyzmatyczny senator dotychczas nie wypowiadał się o Rosji zbyt ostro i krytycznie. Powstaje więc pytanie, czy zajęty porządkowaniem sytuacji wewnętrznej Stanów Zjednoczonych Obama nie zdecyduje się na oddanie pola na scenie międzynarodowej?
Tandem Miedwiediew & Putin z pewnością liczy na to, że niedoświadczony i przygnieciony problemami wewnętrznymi Obama nie będzie ze szczególną atencją przyglądać się poczynaniom Kremla, a Ameryka przestanie mieszać się w sprawy bliskiej zagranicy. Oby Rosjanie się mylili.
Piotr Wołejko