Rządowa gazeta „Respublika” porusza dzisiaj bardzo ciekawą kwestię – status rosyjskich baz wojskowych na terytorium Białorusi. „Respublika” informuje, że jeśli spory na linii Mińsk-Moskwa nie zostaną rozwiązane, a Rosja będzie dążyła do pozbawienia dochodów (poprzez wyższe cła na produkty eksportowane do Rosji) białoruskiego budżetu, Białoruś może zażądać wycofania się wojsk rosyjskich z tych baz. A byłby to poważny cios dla Moskwy, gdyż ma ona obecnie darmowy dostęp do wszystkich lotnisk, umieściła na terytorium Białorusi systemy ostrzegania przed atakiem rakietowym oraz radiotechniczne centrum rosyjskiej floty wojennej. Białoruś wchodzi też w skład jednolitej przestrzeni chronionej przed atakami rakietowymi, którą tworzy Moskwa, choć umowy w tej sprawie nie podpisano jeszcze, to Rosja przekazała już Białorusi zestawy rakiet S-300.
Rosjanie powinni się mieć na baczności – zdaje się informować organ rządu w Mińsku. Jednocześnie zapewnia, że opisana powyżej sytuacja nie nastąpi, gdyż nie pozwolą na to prezydenci obu państw oraz narody rosyjski i białoruski. Jednak nie bez powodu „Respublika” publikuje takie informacje. Aleksandr Łukaszenka stara się zachować resztki władzy i wpływu na gospodarkę – uzależnioną w ogromnym stopniu od Rosji. Wycofanie wojsk rosyjskich z Białorusi byłoby poważnym ciosem dla Kremla, ale nie nastąpi to szybko. Tak samo, jak Ukraina nie może pozbyć się Floty Czarnomorskiej z baz na Krymie, tak i Białorusi nie będzie łatwo pozbyć się Rosjan. Kolokwialnie można rzec, że oni łatwo przychodzą, ale bardzo niechętnie wychodzą. Skoro jednak prezydent Łukaszenka posuwa się do tak otwartego „rozjuszania” Moskwy, oznacza to, że jest już bardzo zdesperowany. A Kreml z zimną krwią realizuje swoje cele.
Piotr Wołejko