Kiedy w poniedziałek David Miliband, brytyjski sekretarz ds. zagranicznych, ogłaszał decyzję swojego rządu o wydaleniu z kraju czterech rosyjskich dyplomatów – a właściwie oficerów służb specjalnych pod przykrywką dyplomatyczną – oraz o utrudnieniach wizowych dla rosyjskich urzędników i biznesmenów, musiał spodziewać się adekwatnej odpowiedzi ze strony Federacji Rosyjskiej. Rosjanie odpowiedzieli wczoraj, uznając czterech brytyjskich dyplomatów za persona non gratae, zapowiadając utrudnienia wizowe dla urzędników oraz grożąc wstrzymaniem wymiany informacji wywiadowczych dotyczących terroryzmu. Nic, czego nie można było się spodziewać. Oczywiście pojawia się jeszcze kwestia dwóch rosyjskich bombowców Tu-95 (w kodzie NATO – Bear), które zbliżyły się do przestrzeni powietrznej Wielkiej Brytanii i zawróciły tuż przed wlotem do niej – Brytyjczycy wznieśli w powietrze dwa myśliwce Tornado, a Norwegia dwa F-16. Należy to uznać za wybryk zblazowanych generałów (ukazujący mentalność rosyjskiego przywództwa), czy ogólniej – lobby siłowików – które z nostalgią wspomina sowieckie czasy.
Rosja liczy się tylko się z silnymi partnerami/przeciwnikami (proszę wybrać właściwe określenie), dlatego podjęła brytyjską grę i powiedziała – „sprawdzam”, aby przekonać się, czy Londyn nie blefuje (vide kwestia informacji wywiadowczych nt. terroryzmu). Z drugiej strony, Władimir Putin powiedział wczoraj, że wkrótce stosunki brytyjsko-rosyjskie poprawią się. Przewidział więc, moim zdaniem słusznie, dalszy bieg wypadków. A będzie on abslotunie niezaskakujący: sprawa rozmyje się w ciągu kilku tygodni (tak jak stało się to po śmierci Litwinienki). Z pewnością będzie powracać, a retoryka Rosjan i Brytyjczyków może być ostra, jednak rzeczywistość jest taka, że z Rosją trzeba robić interesy i zabiegać o jej poparcie w wielu kluczowych sprawach.
Dobrze podsumowuje to The Economist, pisząc o Rosji jako o „dysfunkcjonalnym, gangsterskim – ale ponownie światowym graczu„. Brytyjski tygodnik wskazuje, że Rosję trzeba potępiać za autorytaryzm oraz metody rodem z sowieckich czasów, ale jednocześnie nie można bez niej załatwić wielu kluczowych spraw. Matiuszka Rassija to w końcu nie tylko potęga nuklearna i energetyczna, ale także jeden z pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Bez rosyjskiego wsparcia nie ma mowy o rozwiązaniu problemów Korei Płn., Iranu czy Kosowa. I choć obecnie wydaje się, że Moskwa – przynajmniej w kwestii Iranu i Kosowa – prowadzi obstrukcję i gra przeciwko Zachodowi, nie będzie możliwe satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie, jeśli Kreml nie przyłoży do niego ręki.
Sprawa Ługowoja może mieć jednak istotne znaczenie. Pokazała, jakim krajem jest Rosja i jakimi metodami posługuje się, aby realizować własne interesy. Pokazała, że rządzące Rosją służby specjalne są gotowe na wszystko, aby bronić swych interesów. Będąc w trakcie lektury książki zmarłego w listopadzie zeszłego roku Aleksandra Litwinienki – „Blowing up Russia” muszę stwierdzić, że obraz Rosji nakreślony przez Litwinienkę i Jurija Felsztyńskiego jest przygnębiający i szokujący zarazem. Wiele wskazuje na to, że na Kremlu władzę sprawuje bezwzględna i cyniczna grupa przestępcza, która celem utwierdzenia swych wpływów prowadziła działania przeciwko własnemu narodowi. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że „Blowing up Russia” to książka wybitnie jednostronna i oparta na domysłach. Jeśli jednak spojrzy się na dzisiejszą Rosję i kastę rządzących nią osób trudno oprzeć się wrażeniu, że Litwinienko miał wiele racji. Pewnie dlatego zginął.
Piotr Wołejko