Od ponad tygodnia jesteśmy świadkami dość osobliwej sytuacji. Wojska rosyjskie, jak zapowiada prezydent Miedwiediew, wycofują się z terytorium Gruzji i powracają na pozycje zajmowane przed interwencją w Gruzji. Jest to wycofywanie się w iście rosyjskim stylu – wycofywanie się do przodu.
Zdawałoby się, że pierwsza część tego sformułowania przeczy drugiej, ale dla Rosjan wszystko jest możliwe. Niegdyś śmiano się z armii francuskiej, która najczęściej nacierała do tyłu, a we francuskich czołgach było pięć biegów do tyłu i jeden do przodu – jak głosi dość znany żart. Skoro więc można nacierać do tyłu, tym bardziej można wycofywać się do przodu – i rosyjskie oddziały w Gruzji tak właśnie postępują.
Wycofywanie się to według Rosjan zajmowanie kolejnych miast, miasteczek i wsi. Wycofywanie się to także niszczenie infrastruktury, palenie domów i zrzucanie bomb zapalających. Wycofywanie się to również zakładanie nowych posterunków na kluczowych arteriach komunikacyjnych. Wycofywanie się wreszcie to także zapowiadanie pozostawienia na terytorium Gruzji kilkunastu posterunków już po właściwym wycofaniu, czyli tym do tyłu.
Porozumienie o zawieszeniu broni, które 12 sierpnia wynegocjował prezydent Sarkozy, to czyste kpiny w obliczu tego, co dzieje się od tego dnia. Pozwolę sobie przytoczyć sześć punktów, na których opiera się porozumienie:
1) zobowiązanie do niestosowania siły;
2) trwałe zakończenie wszystkich działań wojennych;
3) zapewnienie swobodnego dostępu do pomocy humanitarnej;
4) powrót sił zbrojnych Gruzji do stałych miejsc dyslokacji;
5) wycofanie wojsk rosyjskich na linię sprzed rozpoczęcia działań bojowych;
6) rozpoczęcie międzynarodowej dyskusji o statusie Osetii Południowej i Abchazji oraz drogach zapewnienia ich bezpieczeństwa.
Podejście Rosjan doskonale obrazują słowa rosyjskiego żołnierza, które kilka dni temu cytował Dziennik: tu jest Federacja Rosyjska. Gdzie? Od miejsca gdzie stoję aż po Sankt Petersburg. Mało kto jest na tyle odważny, aby przyznać, że plan Sarkozy’ego to całkowita klapa i porażka. Sarkozy nie powstrzymał natarcia wojsk rosyjskich, ani niszczenia infrastruktury gruzińskiej. Rosjanie robią w Gruzji co chcą i – mówiąc kolokwialnie – wszyscy mogą im skoczyć. Stąd zabawnie wyglądają słowa Micheila Saakaszwilego, który twierdzi, że Rosjanom nie udało się zrujnować Gruzji.
Rosjanie osiągnęli swoje krótkoterminowe cele – zmiażdżyli Gruzję, uszkodzili i zniszczyli infrastrukturę na wielką skalę, rozkradli po drodze co się dało. Może nie było to rozkradanie na skalę znaną z czasów Armii Czerwonej, ale informacje o zabieraniu wszystkiego co ma jakąkolwiek wartość dochodziły chociażby z Gori. Rosja umocniła także swoją kontrolę nad Abchazją i Osetią. Myli się jednak ten, który twierdzi, że Rosjanie zamierzają doprowadzić do niepodległości tych prowincji, albo wcielić je w skład Federacji Rosyjskiej. Jak można pozbyć się tak wspaniałych instrumentów mieszania się w politykę wewnętrzną Gruzji? To gorzej niż błąd, to zbrodnia – powiedziałby Talleyrand.
Długoterminowe cele Moskwy to oczywiście pokazanie innym byłym republikom sowieckim, że Matuszka Rassija jest na tyle silna, aby zaprowadzić porządek w swojej najbliższej okolicy i jest gotowa walczyć o swoje interesy (głównie energetyczne). Czy cele te uda się zrealizować? Nie zależy to wyłącznie od Rosji. Na dziś wydaje się, że ma na to duże szanse. NATO po raz kolejny nie umiało opowiedzieć się za atlantycką perspektywą dla Gruzji i Ukrainy – jest to woda na młyn Kremla. Niezdecydowanie pokazuje bowiem, że Rosja może poczynać sobie śmiało, w dodatku bez żadnych konsekwencji.
Prawda jest taka, że Unia Europejska będzie siedziała cicho, a Stany Zjednoczone są osłabione zaangażowaniem w Iraku i Afganistanie oraz kryzysem kredytowym, w dodatku potrzebują Rosji dla rozwiązania problemów z Iranem czy Koreą Północną (choć mam co do tego wątpliwości, gdyż w przypadku Iranu Rosja ewidentnie gra na dwa fronty, przedłużając status quo).
Twarda gra Rosji może i powinna spotkać się ze zdecydowaną odpowiedzią Zachodu, ale jest to mało prawdopodobne. Cała paplanina o sankcjach i bliżej nieokreślony groźby nie wywierają na Kremlu nawet najmniejszego wrażenia. Widać to wyraźnie nawet teraz – w Soczi gości prezydent Syrii Bashar Asad. Poparł on rosyjską interwencję w Gruzji, a także oferuje Rosjanom stworzenie baz wojskowych na terytorium swojego kraju. W kierunku Syrii płyną rosyjskie okręty, z lotniskowcem Kuzniecow na czele.
Zdaje się, choć może to być krótkotrwała taktyczna pokazówka, że Rosja zbliża się z Syrią i zwraca się przeciwko Izraelowi. Syria to najbliższy sojusznik Iranu, któremu Rosja sprzedaje systemy antyrakietowe S-300. Używając angielskojęzycznej terminologii, Rosja staje się badboyem, zawierającym przymierza z największymi przeciwnikami Stanów Zjednoczonych.
Tymczasem trwa wycofywanie się do przodu. Podobno Rosjanie tworzą punkt kontrolny na autostradzie, kilka kilometrów od portu w Poti, który od kilku dni niszczą.
Piotr Wołejko