Spadkobiercy księcia Grigorija Potiomkina kontynuują jego dzieło. Niczym wielka inspekcja carycy Katarzyny II na Krymie w roku pańskim 1787 roku, dzisiejsze wybory są jednym wielkim oszustwem. Zbiorowy Putin (termin używany przez Jerzego Marka Nowakowskiego) zdecydował, że nowym carewiczem (zwanym powszechnie prezydentem) będzie Dimitrij Miedwiediew. Dzisiaj naród nie miał wyboru i zaakceptował namaszczonego już w grudniu kandydata Kremla.
Mimo wszystkich wad, wybory prezydenckie w Rosji to ważne wydarzenie. Organizowanie elekcji weszło Rosjanom w krew. A przecież władca na Kremlu wcale nie musiałby się zmieniać. Naród z radością (szczerze mówiąc raczej z życzliwą obojętnością) zaakceptowałby trzecią czy czwartą kadencję Władimira Putina, a może nawet i jego dożywotnie rządy. Putin również nie musiał ustępować – miał ogromne poparcie, uporządkował sytuację w aparacie władzy, jest młody. Mógłby rządzić jeszcze przynajmniej przez dekadę. Jednak ustąpił i oddał stery, przynajmniej tytularnie, Miedwiediewowi.
Ktoś powie, że co to za wybory i z czego tu się cieszyć. W argumencie tym będzie sporo racji. Warto jednak zauważyć, że Rosja – mimo ostrej retoryki – usiłuje upodobnić się do Zachodu. Cała ta maskarada wyborcza, te potiomkinowskie oszustwa, ten pic na wodę – to wszystko ma uwiarygadniać Rosję w oczach Zachodu z jednej strony, a z drugiej – przekonać coraz liczniejszą grupę światłych obywateli (klasę średnią), że Rosja zbliża się do Zachodu. Zbliża się nie tylko pod względem zamożności obywateli, ale także pod względem cywilizacyjnym, ustrojowym. A że to pic na wodę? Ludzie zdają się to w przeważającej większości akceptować, a władza przyzwyczaiła się już do przymusowego spektaklu wyborczego. Czego się w końcu obawiać, skoro jeszcze przed terminem wyborów wiadomo dokładnie, kto i jaką większością zwycięży.
Tak jak pod koniec XVIII wieku zachodni dyplomaci nie uwierzyli jednak w przygotowany przez Potiomkina pokaz powszechnego bogactwa i radości, tak też dziś Zachód nie ma żadnych złudzeń, co do tego, jak mają się rzeczy w Rosji. Szkoda tylko, że tak niewielu demokratycznych przywódców Zachodu ma odwagę przyznać publicznie, że widzi rosyjskie oszustwo i potępia je. Swoją drogą, bardzo interesujące jest spostrzeżenie, iż potiomkinowskie zachowania przetrwały przez tak długi czas. Zmieniał się ustrój, zmieniały się czasy, a przyzwyczajenie do pokazuchy przetrwało. Duch Potiomkina widoczny był za caratu, wypełniał okres istnienia Sowietów, dziś ma się co najmniej tak dobrze, jak za życia księcia Taurydzkiego.
Dzisiejszy dzień nie zmienia niczego ani w Rosji, ani na świecie. Nowy prezydent przynajmniej przez pierwszych kilkanaście miesięcy będzie bezwolnym narzędziem w rękach „zbiorowego Putina” – grupy byłych i obecnych funkcjonariuszy specsłużb, przedstawicieli wojska i resortów siłowych oraz oligarchów i tzw. liberałów/technokratów (z których środowiska Miedwiediew się wywodzi). Należy pamiętać jednak, iż Putin na początku swojej pierwszej kadencji także był marionetką i sporo czasu zajęło mu pozbycie się części starego układu i stworzenie nowego – w którym dużą rolę odgrywają ludzie Putinowi znani i bliscy. Niezależnie od tego, czy chce i czy będzie w stanie, Miedwiediew potrzebuje czasu na ulokowanie na kluczowych stanowiskach bliskich sobie ludzi.
Nie ma się co łudzić, że za Miedwiediewa Rosja stanie się miłującym prawa człowieka i demokrację mocarstwem. Interesy rosyjskie będą tak samo twardo realizowane, jak za rządów Putina – różnić może się tylko sposób artykułowania interesów. Miedwiediew to prawnik i wieloletni szef rady nadzorczej Gazpromu. Można spodziewać się więc skupienia na rozwoju gospodarczym oraz społecznym. Należy liczyć się również z dalszą ekspansją Gazpromu, który już dziś uznawany jest powszechnie za odpowiednik rosyjskiego MSZu. Jeśli jeszcze dawne stanowisko Miedwiediewa w gazowym gigancie zajmie Putin, można spodziewać się nawet zaostrzenia kursu i przyspieszenia realizacji niektórych inwestycji.
W tym roku poznaliśmy nowego prezydenta Rosji (tak naprawdę poznaliśmy go w grudniu, kiedy Putin wskazał swojego następcę), a poznamy jeszcze nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nadal nie wiadomo kto jest najbliżej Białego Domu, ale można być praktycznie pewnym zmiany kursu USA wobec Rosji. Z perspektywy Rosjan, o czym otwarcie mówią kremlowscy technolodzy polityczni, m.in. Siergiej Markow, najlepszym prezydentem Stanów Zjednoczonych byłby Barack Obama. Choć ja kibicuję komu innemu (Markow określa go mianem myślącego realiami zimnowojennymi, człowiekiem przeszłości), z pewnością ciekawie byłoby widzieć na dwóch najważniejszych urzędach na świecie młodych i ambitnych prawników. Połowa planu już wykonana – można zażartować.
Piotr Wołejko