Patrzenie na pianę toczącą się z ust amerykańskich polityków w ubiegłym tygodniu było bezcenne, niczym w reklamie znanych kart kredytowych. Kiedy gruchnęła wieść, że managerowie American International Group (AIG) dostali premie w wysokości 165 milionów dolarów, nad upadłym gigantem ubezpieczeniowym rozpoczął się swoisty sabat czarownic.
Fakty są takie: AIG bez pomocy rządu zbankrutowałby jeszcze w ubiegłym roku. Firma dostała już ok. 180 miliardów dolarów od amerykańskich podatników i tylko te fundusze i gwarancje rządowe podtrzymują ją przy życiu. Podobno AIG było zbyt duże, by upaść (to big to fail), stąd „konieczność” przyznania pomocy. Jak jednak pokazuje doświadczenie, zasada ta była przez administrację amerykańską stosowana wybiórczo. Morgan Stanley dostał pomoc na przejęcie Bear Stearns a Bank of America na przejęcie Merrill Lynch, ale nikt nie pomógł innemu bankowi inwestycyjnemu – Lehman Brothers. Lehman był znacznie większy od Beara i jego upadek bardzo poważnie wpłynął na pogłębienie się kryzysu.
Argument polegający na tym, że jakaś firma jest za duża, by upaść, do mnie nie trafia. Upaść powinna każda firma, która sobie nie radzi. Nie można pomagać słabszym a większym kosztem innych, którzy – z trudem – radzą sobie. Na pomoc bankom na całym świecie, choć głównie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, wydano już setki miliardów dolarów a rządy wydadzą jeszcze więcej.Za upadłymi instytucjami finansowymi już czekają inne firmy i branże, które domagają się publicznych pieniędzy.
Branża motoryzacyjna została bardzo mocno osłabiona w wyniku kryzysu i teraz to na niej skupiają się reflektory. Administracja Obamy miała gest i przyznała Wielkiej Trójce z Detroit pomoc w wysokości 25 miliardów dolarów. Jak się jednak okazuje (co nietrudno było przewidzieć) szanse na błyskawiczną restrukturyzację General Motors, Forda i Chryslera nie ma. W Detroit przebąkuje się już o konieczności kolejnego bailoutu, czyli kolejnych miliardów od podatników na ratowanie nierentownych i nieprzystosowanych do konkurowania w XXI wieku koncernów.
Po mistrzowsku sprawę pomocy dla francuskich firm motoryzacyjnych rozgrywa Francja i jej prezydent Nicolas Sarkozy. Ogłosił wprost, jak sprawy się mają – dostaniesz pomoc, jeśli nie będziesz redukował zatrudnienia we Francji, za co został zganiony przez Brukselę i wiele państw, głównie środkowoeuropejskich (gdzie zachodnie koncerny przenosiły swoją produkcję). Przywołany do porządku Sarko pozornie się wycofał, zapewniając, że o żadnym protekcjonizmie mowy być nie może, a firmy mają tylko moralne zobowiązanie do ochrony francuskich miejsc pracy. Teraz, oczywiście przypadkiem, Renault ogłasza przeniesienie linii produkcyjnej ze Słowenii do Francji, przy okazji otrzymując pomoc rządu w Paryżu. Komisja Europejska jest czerwona ze złości, a bojowa w sprawie polskich stoczni komisarz Neelie Kroes została wystrychnięta na dudka.
Wracając do AIG i bonusów, również rząd holenderski szlag trafia z powodu bonusów przyznawanych nowemu dyrektorowi ds. finansów (CFO) banku ING, wspartego z kieszeni holenderskiego podatnika na kwotę 10 miliardów euro. Tani populizm rządów i polityków dotyczący bonusów i premii w firmach ratowanych z publicznych pieniędzy jest, używając modnego ok. półtora roku temu określenia, porażający. Aby dotrzeć do podatników, na których nakłada się ogromne zobowiązania, politycy popisują się nieuctwem i demagogią.
Tymczasem prawda jest taka, że bez bonusów, premii i rozmaitych mechanizmów związanych z wysokością wynagrodzenia, nie da się skusić do pracy dobrych managerów. A na nich powinno rządom zależeć. Opiekę nad wspieranymi przedsiębiorstwami (jeśli zdecydowało się je wspierać) powinni sprawować najlepsi z najlepszych, aby jak najszybciej wyjść z dołka, zrestrukturyzować firmę – postawić ją na nogi, a następnie przywrócić na rynek (sprzedać udziały należące do skarbu państwa) i zarobić na państwowym udziale w danym przedsiębiorstwie. Wspieranie upadłych firm musi być traktowane przez państwo nie tylko jako społeczny obowiązek, ale także jako szansa na zysk, który wystarczy nie tylko na spłatę długów.
Teoria corporate governance zakłada, że im mniejszy udział stałego wynagrodzenia w całości wynagrodzenia (czyli im większy udział bonusów i premii zależnych od wyników), tym większe szanse na osiągnięcie zysków, przede wszystkim na zwiększenie wartości przedsiębiorstwa. Zależnie od rodzaju prowadzonego biznesu i wielkości firmy, należy tak skonstruować wynagrodzenie managerów, aby osiągnęli oni jak najlepsze wyniki. Jeśli politycy, w swoim populistycznym szale, wymuszą rezygnację z bonusów (AIG) bądź ich znaczące zmniejszenie (ING), zamiast doświadczonych fachowców trafią do tych firm przeciętniacy. Jest to oczywiście generalizacja, ale bardzo prawdopodobna.
Z AIG jest jeszcze jeden kłopot – chodzi o już przyznane premie i bonusy. Propozycja, aby obłożyć je 90-procentowym extra-podatkiem są tak absurdalne, że aż żal się nad nimi pochylać. Warto zwrócić uwagę, czego media nie chciały dostrzec, że owe „skandaliczne” bonusy wynikały z umów zawartych przez AIG z managerami oraz z wewnętrznych regulacji dotyczących wynagrodzeń dla managerów. Rząd, udzielając pomocy, mógł próbować nie dopuścić do wypłacenia bonusów w takiej wysokości. Jak zwykle jednak, zamiast podejścia ex ante politycy działają ex post, wywołując przy tym wiele szkód.
Piotr Wołejko