Powstała zaledwie rok temu, zastępując skompromitowaną Komisję Praw Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych. Miara kompromitacji została przebrana, gdy na czele Komisji stanął przedstawiciel Libii. Powołano więc nowe ciało, które miało zajmować się sprawami przestrzegania praw człowieka – Radę Praw Człowieka, z siedzibą w Genewie. Niestety, zmiana szyldu bez zmiany mechanizmu działania sprawiła, że Rada niewiele różni się od Komisji.
Papierkiem lakmusowym nowego ciała miała być kwestia masowych mordów oraz prześladowań w sudańskim Darfurze. Od lat wspierane przez islamistyczny rząd z Chartumu milicje (dżandżawidzi) bezkarnie napadają w większości czarnych chrześcijan i animistów. Zginęło od 200 tys. (ostatni raport ONZ przedstawiony na sesji Rady w marcu br.) do 400 tys. (ostrożne szacunki) osób, a ponad 2 miliony musiało opuścić swoje domy. Walka o przyjęcie rezolucji potępiającej Sudan była wyjątkowo ciężka i dopiero na niedawnej sesji udało się przyjąć dokument, który co prawda nie krytykuje otwarcie rządu w Chartumie, ale wskazuje na poważne problemy. Przede wszystkim, pozwala dalej działać oenzetowskim wysłannikom, których zadaniem jest monitorowanie sytuacji.
Jak już wspominałem, walka o Darfur trwała cztery sesje Rady. Wszystko przez – i tu dotykamy najpoważniejszego problemu trapiącego to jakże potrzebne ciało – źle rozumianą solidarność. Po pierwsze, solidarność państw afrykańskich; po drugie, solidarność państw muzułmańskich; wreszcie po trzecie, solidarność tzw. państw niezaangażowanych. Solidarność rozumiana w ten sposób, że należy bronić współwyznawców, pobratymców oraz kraje kierujące się podobnymi pryncypiami w polityce. Sprawiło to, że do tej pory jedynym krajem, który udało się potępić (wielokrotnie) jest Izrael. Z całym szacunkiem, dostrzegając wiele niedociągnięć w tym państwie, nie jest ono liderem w łamaniu praw człowieka.
Trudno jednak spodziewać się tego, że ktoś odważy się wspomnieć o naruszeniach tych praw w Chinach – a fakt obecności ChRL w składzie Rady jest ostatnim powodem takiego stanu rzeczy. O Radzie można powiedzieć wprost, że jest bardzo widowiskowym – bo pod auspicjami ONZ – forum walki z Zachodem i jego wartościami. Co gorsze, w obronie istotnych wartości nie stają niezachodnie demokracje – jak chociażby Indie. Skandalem zakończyła się ostatnia sesja Rady (ta sama, na której posunięto się poważnie do przodu w kwestii Sudanu), gdyż na wniosek Pakistanu przegłosowano rezolucję głoszącą, że „Wolność słowa może być ograniczona w imię szacunku dla religii„. Jak pisze Marcin Wojciechowski w Gazecie Wyborczej: „Rezolucja przeszła stosunkiem głosów 24 do 14 (na 47 państw w Radzie). Dziewięć państw wstrzymało się od głosu, faktycznie pomagając w przyjęciu rezolucji. Wśród jej cichych i głośnych zwolenników były także kraje demokratyczne: Argentyna, Brazylia, Ghana, Indie, Urugwaj, Mali, Filipiny, Meksyk i RPA.„
Na szczęście, o czym pisał tydzień temu tygodnik The Economist, rezolucje Rady mają charakter deklaratoryjny, a prawdziwa władza znajduje się w rękach Rady Bezpieczeństwa – „Ale bałagan w najważniejszej agencji zajmującej się prawami człowieka źle wróżą reformie ONZ jako całości„. Niewiele wskazuje na to, że The Economist mija się z prawdą.
Piotr Wołejko