Do tej pory określenia typu „ukochany przywódca” kojarzyliśmy z krajami pokroju Korei Półocnej czy Kuby, komunistycznymi dyktaturami trzymanymi twardą ręką przez dzierżącego ster rządów władcę. Teraz musimy do katalogu państw posiadających „przywódcę narodowego” dodać Federację Rosyjską, gdyż – jak zapowiedział przewodniczący Dumy i szef prokremlowskiej partii Jedna Rosja Borys Gryzłow – po zakończeniu prezydentury Władimir Putin zostanie takowym przywódcą. Utrzyma więc swoje wpływy, a nowy prezydent będzie tylko „fasadą” utrzymywaną na potrzeby rozmów z Zachodem.
„Aby być przywódcą, nie trzeba zajmować konkretnego stanowiska” – oświadczył Gryzłow. Jest w tym wiele prawdy. Sięgnijmy chociażby do Chin, skoro już jesteśmy w klimatach komunistycznych. Deng Xiaoping nie sprawował formalnie najwyższych stanowisk w Chińskiej Republice Ludowej, a przez kilkanaście lat był niekwestionowanym przywódcą kraju. Porównanie z Putinem tym bardziej trafne, że – co podkreślają zwolennicy urzędującego prezydenta Rosji – gospodarka kwitnie, a ludzie się bogacą. Taki był przecież plan Denga, który musiał nadrobić stracone lata rewolucji kulturalnej oraz trzech dekad prawdziwie komunistycznej gospodarki. Za jego rządów kraj otworzył się na świat i zapanował w nim „dziki kapitalizm”, wzorowany na przełomie XIX i XX wieku w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Putin także pozostawi po sobie gospodarkę w dobrym stanie i wrażenie, że ludziom się „polepszyło”. Putin nie wytrzymuje jednak porównania z Dengiem, gdyż Rosja opiera swoją siłę wyłącznie na wysokich cenach surowców energetycznych, a reform gospodarczych brak.
Wróćmy jednak do „przywódcy narodowego” czy też „przywódcy narodu” i przyjrzyjmy się planowi kremlowskiej wierchuszki. Nie przypadkiem słowa Gryzłowa zbiegają się z plotkami o starcie w wyborach prezydenckich pani Matwiejenko – prezydenta Sankt Petersburga, wieloletniej znajomej Władimira Putina. Scenariusz, który – zdaje się – zwyciężył w ramach „problemu roku 2008” jest następujący: Putin formalnie odejdzie, a władzę przejmie namaszczony przez niego następca; po upływie 4 lat następca grzecznie ustąpi miejsca powracającemu „po przerwie” Putinowi; w międzyczasie to dalej Putin i jego klika rządzą krajem, a następca pełni czysto fasadową rolę. Można to porównać do czasów stalinowskich w powojennej Polsce, gdzie formalnie władzę sprawowali Polacy, a większość decyzji i tak podejmowali sowieccy namiestnicy (np. marszałek Rokossowski). Sterowany z tylnego siedzenia następca będzie zwyczajną marionetką w rękach ekipy Putina, zapewniając utrzymanie władzy i rozległych interesów z jednej, oraz spokojny powrót Władimira z drugiej strony. Czyż nie jest to prawdziwy majstersztyk?
Jakkolwiek się nie stanie, tj. niezależnie od tego, czy powyższy scenariusz się sprawdzi, czy nastąpi zupełnie inny rozwój zdarzeń, jedno jest pewne – obecna grupa trzymająca władzę nie zamierza jej oddawać i zrobi wszystko, aby utrzymać się przy „korycie”. Reprezentantem tej grupy obecnie jest prezydent Putin, ale wcale nie wiadomo, czy po jego odejściu grupa zdecyduje się dalej na nim polegać, czy przeleje swoje „sympatie” na nowego prezydenta. Pamiętajmy, że Putin przed prezydenturą został wyciągnięty jak królik z kapelusza i droga do kariery stanęła przed nim otworem. Choć określa się go mianem „przywódcy narodowego” nie można wykluczyć, że po odejściu słuch o nim zaginie, w charakterze przywódcy. Bo na pewno dostanie odpowiednie stanowisko, zapewniające duże dochody. Grupa potrafi zadbać o swoich dobroczyńców i przedstawicieli.
Piotr Wołejko