Z jednej strony szokuje nas skala przemocy stosowanej przez bojowników Państwa Islamskiego, z drugiej obawiamy się nazwać rzecz po imieniu. Gdy muzułmanie mordują w imię swojej religii, na Zachodzie staramy się to w maksymalny możliwy sposób zamaskować. Byle tylko nie zostać posądzonym o islamofobię, niechęć wobec muzułmanów, imigrantów czy o zwykły brak tolerancji. W sytuacji, gdy muzułmańskie społeczeństwa coraz bardziej się radykalizują, Zachód z jeszcze większą mocą chowa głowę w piasek i udaje, że czarne jest białe, a białe jest czarne. Dobitnie pokazuje to przykład tragicznego wydarzenia w Australii.
Kto stosuje przemoc?
Trudno zrozumieć, jak można ubolewać nad praktykami bojowników Państwa Islamskiego, którzy – zgodnie z islamskim prawem szariatu – traktują kobiety i dzieci na podbitych przez siebie terytoriach jak łupy wojenne (są przedmiotami, podobnie jak kosztowności czy pieniądze; można nimi swobodnie dysponować), a jednocześnie unikać jak ognia krytyki muzułmanów w krajach zachodnich, gdy – również w imię swojej religii – dopuszczają się przestępstw. Poprawność polityczna, która zabrania nazywania rzeczy po imieniu nie prowadzi do niczego dobrego. Dla islamskich radykałów jest tylko kolejnym powodem do śmiechu i utwierdza ich w przekonaniu o słabości Zachodu.
Na Zachodzie nie tylko panuje powszechny strach przed podniesieniem głosu na islam i jego wyznawców, lecz również – powiązana z tym – pogarda dla losów chrześcijan zamieszkałych w krajach muzułmańskich. A ich los jest fatalny, a życie nieustannie zagrożone. Garstka radykałów domagających się przestrzegania prawa szariatu jest w stanie zmienić życie lokalnej mniejszości chrześcijańskiej w prawdziwe piekło. Z lubością atakuje się kościoły (w szczególności w czasie świąt, więc należy spodziewać się tego typu ataków w Wigilię i Boże Narodzenie – Nigeria, Egipt, Pakistan et consortes nie powinny nas, niestety, zawieść w tym przypadku) oraz miejscowych chrześcijan. Logika jest prosta – albo zmienią wiarę na islam, wtedy można dać im spokój, albo można z nimi robić właściwie wszystko. Nikt ich nie będzie bronił, na pewno nie policja czy inne siły bezpieczeństwa, a w krajach muzułmańskich radykałowie zawsze mogą liczyć na spontaniczne wsparcie „oburzonych muzułmanów”. Po angielsku nazwalibyśmy to zjawisko mob, po polsku jest to rozwścieczona tłuszcza, która jest zdolna do wszystkiego.
Jak przekonująco opisał to Raymond Ibrahim w książce „Crucified Again: Exposing Islam’s New War on Christians”, islam od początku swego istnienia był nastawiony na zbrojny podbój i siłową konwersję na jedynie słuszną wiarę. Głównym przeciwnikiem islamu byli zaś chrześcijanie. Fakt, że i oni mają na polu nawracania siłą wiele za uszami nie może powodować, że w sprawie prześladowania na tle religijnym Zachód ma siedzieć cicho. W przeciwieństwie do islamu, my jesteśmy w stanie dyskutować o błędach przeszłości i przepraszać za to, co zrobiliśmy złego. Potrzebowaliśmy jednak do tego Oświecenia, do którego krajom muzułmańskim jeszcze bardzo daleko. Za to, co u nas jest normalną praktyką (otwarta dyskusja, zadawanie trudnych pytań), w krajach muzułmańskich można, i to dosłownie, stracić głowę.
Czas otworzyć oczy i usta
Na szczęście na Zachodzie, co prawda powoli, ale jednak, zaczyna narastać sprzeciw wobec ciągłego przepraszania, chowania głowy w piasek i unikania krytyki wyznawców islamu. W Niemczech organizowane są kolejne, całkiem spore (kilkanaście tysięcy uczestników) demonstracje przeciwko radykalnemu islamowi, islamizacji Europy oraz coraz większemu oderwaniu Zachodu od jego chrześcijańskich korzeni. Wiadomo, że powrotu do XVI w. nie będzie i nikt poważny do tego nie nawołuje. Chodzi o to, żeby nie zapominać o wspólnej tradycji i wartościach.
W kontekście islamu chodzi natomiast o to, że jeśli chcemy postawić tamę radykałom spod znaku szariatu, musimy potrafić wyrazić się na ten temat jasno i klarownie. Nie sposób oderwać traktowania kobiet jako seksualnych niewolnic, czy sprzedaży dzieci na targach niewolników od religii, która motywuje sprawców do popełniania czynów, z którymi my głęboko się nie zgadzamy. To samo jeśli idzie o ścinanie głów, masowe egzekucje innowierców, czystki etniczne etc. To właśnie dzieje się na obszarach opanowanych przez Państwo Islamskie (ISIL/ISIS) w Syrii i Iraku, czy przez Boko Haram w Nigerii. Ta niesamowita wręcz spirala przemocy motywowana jest czynnikami religijnymi.
W okresie Świąt Bożego Narodzenia warto zastanowić się nad powyższym. Podczas gdy my bezpiecznie zasiądziemy do wieczerzy wigilijnej, w wielu krajach chrześcijanie będą cierpieć z powodu prześladowań, za którymi stoją islamscy radykałowie. Ludzie niezdolni do pokojowego współistnienia tylko dlatego, że tak głosi ich święta księga i główne „szkoły” jej interpretacji. Na Nowy Rok wypada życzyć tego, byśmy mieli więcej odwagi w nazywaniu rzeczy po imieniu. Tyle możemy chyba zrobić?
Piotr Wołejko