Prezydent Bronisław Komorowski kończy bardzo intensywny tydzień, podczas którego rozmawiał z prezydentami Rosji, Niemiec oraz Stanów Zjednoczonych. W międzyczasie premier Donald Tusk spotkał z niemiecką kanclerz, a następnie z premierem Turcji, co świetnie uzupełniło kalendarz prezydenta. W jednym tygodniu polskie władze miały okazję dyskutować z przywódcami kluczowych państw na globalnej szachownicy.
Rzecz o przewadze dialogu
Rozmowa jest bardzo ważna. W zdecydowanej większości przypadków jest o niebo lepsza od braku rozmowy bądź pseudorozmowy, czyli monologu dwóch stron pozorujących dialog. Rozmowa przewyższa milczenie, choć w znanej maksymie to milczenie jest złotem. Gdy spojrzymy na przecieki serwowane nam od kilku dni przez WikiLeaks, moglibyśmy dojść do wniosku, że dyplomaci powinni byli milczeć. Być może. Jednak w stosunkach międzypaństwowych milczenie nie jest niczym dobrym. Powód milczenia jest przy tym nieważny. Nawet jeśli jednej ze stron wydaje się, że zachowuje się godnie i honorowo.
Sam fakt rozmowy z przedstawicielami głównych światowych potęg ma istotne znaczenie. Mało kto zdaje się to dostrzegać. I doceniać. Rozmowa? Coś zupełnie zwyczajnego. Otóż nie. Gdy spojrzymy kilka lat wstecz przypomnimy sobie, że z rozmową mogą być poważne problemy. A bez rozmowy trudno coś zyskać. Skoro jesteśmy przy zyskach, należy wyrazić ubolewanie nad prostactwem rodzimych mediów. Wiem, atakowanie mediów jest w modzie i łatwo zyskać poklask po retorycznym schłostaniu żurnalistów. Niestety, baty, które zamierzam teraz mediom sprzedać są jak najbardziej uzasadnione.
Przez cały tydzień słyszeliśmy bowiem dwie wersje tej samej śpiewki. Najpierw zapowiadano przełom i oczekiwano na sukces, a następnie ubolewano nad brakiem przełomu i ogłaszano fiasko. Z tym fiaskiem szczęśliwie to nie wszyscy, ale spora część komentatorów nie odmówiła sobie ostrej krytyki. Natomiast kwestię przełomu poruszali praktycznie wszyscy, jak jeden mąż. Nie wiedzą bowiem, że przełom to może być technologiczny albo naukowy, zaś w polityce raczej można liczyć na postęp. Postęp od przełomu odróżnia się głównie tym, że jest mało efektowny i często rozłożony na wiele etapów. W dyplomacji rzadko następują przełomy, ale postępy zdarzają się już częściej.
Quo vadis Polsko?
Prawa strona sceny komentatorskiej ubolewa także, że niewiele podczas spotkań prezydenta i premiera udało się załatwić. Ba, wyliczają czego nie udało się załatwić. W wielu przypadkach mają rację. Czy to uzasadnia jednak kondominialne widzenie naszego kraju? Czy, raczej przesadna, pompa z okazji wizyty prezydenta Rosji (pierwszej od prawie dekady – a więc ważne wydarzenie, niemal anomalia, jeśli przyjąć stan braku wizyt za normę) odzwierciedla nasze uzależnienie od Wielkiego Brata ze Wschodu?
Słusznie domagamy się w polskiej polityce zagranicznej konkretów. Słusznie zwracamy uwagę, że polska dyplomacja musi przejść już od etapu poprawy relacji i wizerunku do etapu załatwiania istotnych spraw. Słusznie wzywamy do przedstawienia szerszej strategii, choć raczej złudny jest punkt odniesienia. Kiedyś były nim UE i NATO. Dziś muszą to być wyzwania na o wiele mniejszą skalę, ponieważ nic wielkiego już nie zostało. Paradoksalnie, trudno nam otrząsnąć się po sukcesie, jakim była akcesja do wspomnianych organizacji. Paliwo się wyczerpało, a nie zabraliśmy w drogę rezerwowego kanistra. Teraz szukamy stacji paliwowej.
W relacjach z Rosją, Niemcami i Stanami Zjednoczonymi, z przywódcami których spotkał się prezydent Komorowski, należy postawić na pragmatyzm. Co nie oznacza rezygnacji z interesów narodowych. Wręcz przeciwnie. Mamy realizować nasze interesy, a współpraca z innymi w tym właśnie celu (niezależnie, czy są to Niemcy, Rosja, Chiny czy Turcja) jest najważniejsza. Nie można wybrzydzać na partnera, gdyż – jak mawiali Brytyjczycy – nie ma czegoś takiego jak stali sojusznicy, natomiast interesy są jak najbardziej stałe. Dlatego powinniśmy do maksimum wykorzystać geopolityczny klimat na ocieplenie relacji Zachodu z Rosją, pozostając jednocześnie w kontrze do rosyjskich koncepcji, z którymi się fundamentalnie nie zgadzamy.
Ta nieszczęsna Rosja
Właśnie Rosja przyprawia nas o ból głowy. Wielu pryncypialnie nastawionych polityków i komentatorów uważa, że nie mamy z Moskalami o czym rozmawiać, dopóki… i tutaj następuje cała litania skarg, zażaleń i życzeń. A tak w ogóle, to my mamy sprzeczne interesy w… i tutaj padają nazwy kilku państw (Ukraina, Białoruś, Gruzja, kraje bałtyckie etc.). No i jeszcze nie są demokracją, nie szanują praw człowieka itd. Jednak czy to Polska ma być głównym recenzentem Rosji? Czy to my mamy stanowić przedmurze praw człowieka i nawracać Moskwę? A niby to dlaczego? Że Solidarność? Bez żartów, panie i panowie. To robota przekraczająca nasze zasoby i możliwości. Skoro Europa czy Ameryka tego nie robią, nie ma powodu, żebyśmy je wyręczali.
Dla jednych to cynizm i wyrzeknięcie się zasad i wartości, dla innych zwyczajny realizm. Nie łudzimy się, że od teraz Rosja będzie naszym przyjacielem. Zadajemy się po prostu z Rosją taką, jaka jest. I w miarę możliwości czerpiemy z tego korzyści. Jeśli to oznacza dla kogoś kondominium, jego sprawa. Wypada prosić tylko o to, aby dla obrony swoich twierdzeń nie wycierał sobie gęby Giedroyciem. W imię przyzwoitości. Wracając zaś do przełomów, zamiast nich należy obserwować kolejne małe kroczki. To one bowiem pokażą, czy potrafimy wykorzystać wypracowaną lepszą atmosferę. I z tego trzeba władzę rozliczać.
Piotr Wołejko