Znamy już wyniki pierwszych prawyborów w Stanach Zjednoczonych. Umiarkowanie zdecydowanie zwyciężyli w nich Barack Obama u Demokratów oraz Mike Huckabee wśród Republikanów. Ich przewaga nad drugimi kandydatami wyniosła ok. 9-10 procent. Te drugie miejsca okupują odpowiednio John Edwards oraz Mitt Romney. Dopiero trzecia u Demokratów Hillary Clinton, a ex aequo trzecią pozycję u Republikanów okupują Fred Thompson i John McCain. Jakie wnioski można wyciągnąć z tych wyników (Dem – GOP)?
Jak ujął to senator John McCain, kierując swe uwagi do Mitta Romneya, „wyborców w Iowa nie można przekupić, a negatywna kampania tutaj nie działa„. A co działa? Po stronie Republikanów wyraźnie działają argumenty dotyczące wiary oraz religii. Stąd sukces ex-gubernatora Arkansas, pastora baptystów, Mike Huckabee. Pokonał on Romneya, który wydał fortunę na kampanię w stanie, ale niektóre jego poglądy uznano za oportunistyczne dostosowanie się do „klimatu Iowa”. Po stronie Demokratycznej natomiast decydujące okazało się masowe wzięcie udziału w prawyborach przez ludzi młodych oraz tych, którzy do tej pory nie uczestniczyli w takich eventach. Poskutkowała także kosztowna kampania – choć akurat drugi w Iowa John Edwards należy do „biedniejszych” kandydatów, a zajął dobre miejsce. Dobre, choć nie do końca, gdyż bardzo liczył na sukces w postaci zwycięstwa.
Pomijając kwestie bieżące, przyjrzyjmy się, jaki efekt będą miały wyniki w Iowa na dalszą część wyścigu po nominację. Nadal uważam, że Huckabee nie powinien być brany na poważnie. Jego sukces w Iowa wręcz potwierdza tą tezę. Zbyt nieliczny jest bowiem elektorat, na którym buduje swoje poparcie były gubernator Arkansas. I nawet Chuck Norris z jego legendarnym już kopniakiem z półobrotu nic tu nie pomoże. Im bardziej mniej tradycyjne i bardziej liczne stany, tym poparcie dla Huckabee’go będzie mniejsze. Mitt Romney dostał lekcję, że pieniądze to nie wszystko, a wkrótce (8 stycznia) może dostać podobną w New Hampshire. Jednak jest zbyt poważnym kandydatem, by szybko się wycofać. Sam McCain musi wygrać w New Hampshire i liczyć na sukcesy w innych stanach. Jego pozycja jest, nad czym boleję, niezbyt mocna, a moment próby nadejdzie dla niego za kilka dni. Zły wynik w New Hampshire może zakończyć jego walkę o elekcję. Reszty kandydatów nie biorę na poważnie. Niby były senator i aktor Fred Thompson dostał 13-procentowe poparcie, ale jego kampania wyraźnie straciła tzw. momentum, odpowiednik polskiego wiatru w żagle.
Sytuacja jest jeszcze ciekawsza po stronie Demokratów, wśród których walkę o życie toczą Barack Obama i Hillary Clinton. Drugie miejsce Edwardsa w Iowa może oznaczać początek końca jego marzeń o Białym Domu. Cztery lata temu wypadł słabo w New Hampshire i wytracił impet. Teraz sytuacja może się powtórzyć. Dłużej będą bić się pierwsza kobieta i pierwszy czarnoskóry, którzy mają realne szanse na zwycięstwo w listopadowych wyborach. Ich sztaby są prężne, dobrze zorganizowane, a do tego mają pełne konta pieniędzy. Stąd nieważne wydają się wyniki najbliższych prawyborów w pojedynczych stanach, a wszystko zadecyduje się w któryś z superdni. Chwilowo Clinton wpadła w zadyszkę, ale tzw. Clintonistas od zawsze mieli problem z tym stanem. Nie umniejszając mieszkańcom Iowa, ale ich znaczenie nie jest tak duże, żeby uznać je za rozstrzygające.
Z tej m.in. przyczyny praktycznie nieobecny w Iowa był jeden z front-runnerów republikańskich, Rudy Giuliani. Postanowił on odpuścić kilka pierwszych pojedynczych prawyborów, a skupić się na pozostałych stanach, zaniedbanych przez pozostałych kandydatów. Czy taka taktyka przyniesie mu sukces? Odpowiedź padnie za kilka tygodni.
Należy zgodzić się z opiniami tej części obserwatorów, którzy twierdzą, iż wyniki z Iowa nie tylko nic nie wyjaśniły, ale jeszcze zaciemniły obraz sytuacji. Powszechnie wiadomo przecież, że Huckabee nie jest najbardziej popularny spośród Republikanów, a także, iż Hillary Clinton jest mocniejsza, niż zajęte przez nią trzecie miejsce. Zamiast wskazówek dostaliśmy wyniki, które jeszcze bardziej zamieszały. Jedni już rewidują swoje wcześniejsze przewidywania, drudzy spokojnie czekają na kolejne prawybory. Ja należę zdecydowanie do tej drugiej grupy. Nadal sądzę, że walka o nominację republikańską rozegra się między Romneyem, Giulianim i McCainem, a wśród Demokratów nadal na prowadzeniu jest Hillary Clinton. Musi ona jednak bardzo uważać, gdyż mir niezwyciężonej przeminął niepostrzeżenie i zakończył się bolesnym wynikiem w Iowa. O szansie Obamy pisał niedawno tygodnik The Economist.
W tej samej gazecie znajdziemy także krótkie podsumowanie prawyborów w Iowa, w którym redakcja wskazuje na istotność wyników z New Hampshire. W stanie tym w prawyborach mogą brać udział niezależni wyborcy, jednak mogą oddać głos tylko na jednego kandydata (albo Republikanina, albo Demokratę). O grupę tą twardo walczą McCain z Obamą. Walka trwa, wióry lecą, ale Iowa niewiele zmieniła. Może poza tym, że Obama dostał ogromną darmową reklamę w Stanach i na całym świecie. Może to zmniejszyć jego stratę do Hillary Clinton, jednak dopiero sukces w New Hampshire mógłby sprawić, że Obama uzyska swoje prawdziwe momentum.
Piotr Wołejko