W poszukiwaniu jakiegokolwiek większego sukcesu ustępująca administracja Georga W. Busha gorączkowo naciska na Izrael i Palestyńczyków, aby zawarli – nawet najbardziej rozwodnione i ogólne – porozumienie pokojowe.
Ubiegłoroczna konferencja w Annapolis miała dać nowy impuls rozmowom na temat rozwiązania trwającego od 1948 roku konfliktu, ale tak się nie stało. Rozmowy pomiędzy Izraelem a przedstawicielami władz palestyńskich, a w zasadzie reprezentantami prezydenta Mahmuda Abbasa, który rządzi de facto tylko na Zachodnim Brzegu Jordanu, utknęły – co nikogo nie powinno dziwić – w miejscu. Kiedy tylko przychodzi do konkretów, czyli próby rozwiązania najbardziej drażliwych problemów – następuje pat, a wyjścia z impasu nie widać.
Mniej niż miesiąc temu pisałem o trzech punktach, które stanowią fundament przyszłego porozumienia (oraz o przyczynach niemożności zaprezentowania tych punktów obywatelom Izraela oraz Palestyńczykom). Pozwolę sobie przytoczyć fragment tego artykułu:
Co musi nastąpić, aby powstało wreszcie niepodległe państwo palestyńskie? Wszyscy, po obu stronach, dobrze wiedzą, co. Po pierwsze, Izrael wycofa się do granic z 1967 roku, z drobnymi korektami („wymuszonymi” przez izraelskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu). Po drugie, Jerozolima zostanie podzielona albo przyznany zostanie jej specjalny status, gdyż zarówno Izrael, jak i Palestyńczycy nie wyobrażają sobie, aby jakiekolwiek inne miasto było stolicą ich państwa. Po trzecie wreszcie, nie ma mowy o powrocie palestyńskich uchodźców ani tym bardziej ich potomków do Izraela. W tej materii możliwe są co najwyżej odszkodowania, a i to raczej symboliczne.
Przywódcy izraelscy i palestyńscy, liderzy Ligi Arabskiej, Amerykanie, Europejczycy – wszyscy zdają sobie sprawę, że tak właśnie należy rozwiązać najbardziej sporne sprawy. Palestyńczykom i Izraelczykom brak jednak odwagi, aby powiedzieć swoim obywatelom, że tak właśnie musi być, że nie da się inaczej. Ile jeszcze osób musi zginąć, aby porozumienie, które jest na wyciągnięcie ręki, zostało zawarte?
Toczące się aktualnie rozmowy znowu znalazły się w impasie. Z jakiego powodu? Odrzucenia przez Izrael możliwości powrotu potomków uchodźców palestyńskich, którzy zbiegli albo zostali zmuszeni do opuszczenia ziem dzisiejszego Izraela podczas wojny z 1948 roku. Nawet tak symboliczny gest jak przyjmowanie co roku przez dziesięć lat, dwóch tysięcy palestyńskich uchodźców został przez premiera Olmerta oraz jego przyszłą następczynię Cipi Liwni, kategorycznie odrzucony.
Argumentacja Izraela jest prosta i dość logiczna – nie zgadzamy się na powrót nikogo, gdyż pozwoliłoby to innym żądać od nas prawa do powrotu. Kiedy sześć dekad temu rodziło się państwo Izrael, z jego dzisiejszych ziem wysiedlono 700 tysięcy Palestyńczyków. Dziś liczba ich potomków wynosi 4,5 miliona – jak można pozwolić wszystkim (choć nie wiadomo, ilu z nich skorzystałoby z tej opcji) powrócić do Izraela? Już dziś Arabowie stanowią jedną piątą społeczeństwa, a w Izraelu mieszka ponad 7 milionów ludzi (trzy czwarte stanowią Żydzi).
Powrót potomków uchodźców oznaczałby, argumentuje Izrael, groźbę utraty żydowskiego charakteru przez państwo i zagrożenie dominacją ludności arabskiej nad żydowską w jej własnym państwie. W efekcie, grożą niektórzy radykałowie żydowscy, może dojść do demontażu państwa.
Pojawi się zaraz argument, że Żydzi najpierw dokonali czegoś na kształt czystek etnicznych i wysiedlili bądź zmusili do opuszczenia ziem nowopowstającego państwa 700 tysięcy Palestyńczyków, a teraz odmawiają im prawa do powrotu. Argument słuszny, ale tylko częściowo. Czy te same osoby popierałyby teraz np. prawo do powrotu i restytucję mienia wysiedlonych po drugiej wojnie światowej Niemców – z terenów Polski czy Czech?
Kilka dni temu głośno było o izraelskiej propozycji wymiany ziemi na Zachodnim Brzegu za ziemię w okolicach Strefy Gazy. Izrael chciałby zaanektować kilka procent terytorium Zachodniego Brzegu, na którym znajdują się izraelskie osiedla i infrastruktura. Propozycja została z miejsca odrzucona – co dało się przewidzieć. Izrael powinien wykazać dobrą wolę i wycofać się z jak największej części Zachodniego Brzegu – teraz chce zatrzymać zbyt dużo.
Układ pokojowy między Izraelem a Palestyńczykami jest możliwy i prawdopodobny – jednak nie teraz. Obie strony muszą zrozumieć, że ustępstwa są konieczne. I to ustępstwa w kluczowych, fundamentalnych sprawach. Owszem, można jeszcze długo i nieugięcie bronić swoich stanowisk – ale nie przybliży to nawet o milimetr perspektywy porozumienia. Nie ma i nie będzie prawa do powrotu, Jerozolima będzie podzielona, Izrael wraca (z grubsza) do granic z 1967 roku. Tych punktów nie da się raczej przeskoczyć.
Piotr Wołejko