Kiedy prezydent Rosji Władimir Putin określił rozpad ZSRR mianem „największej geopolitycznej katastrofy XX wieku” dla wszystkich stało się jasne, że dziedzictwo komunistyczno-imperialne powraca ze śmietnika historii. Przywrócono sowiecki hymn narodowy, zastępując tylko słowa nowszą wersją – co stanowiło symboliczną restytucję sowieckiej przeszłości wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Na początku wydawało się, że jest to nostalgia za poczuciem siły i straconą potęgą państwa, coś normalnego po ciężkim okresie transformacji byłych radzieckich republik. Było to jednak coś o wiele poważniejszego – przejmowanie państwa przez funkcjonariuszy dawnych służb specjalnych. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że dniem kluczowym w sensie symboliki był dzień przywrócenia pomnika Feliksa Dzierżyńskiego, szefa „Czeka” (leninowskiego siepacza), przed siedzibę Federalnej Służby Bezpieczeństwa (której poprzedniczką było KGB) na Łubiance. To żenujące wydarzenie przeszło bez większych protestów, jak to zwykle w biernym i słabym rosyjskim społeczeństwie bywało. Tymczasem powrót Dzierżyńskiego przed Łubiankę powinien być sygnałem, że zmiany w kraju zmierzają w fatalnym kierunku. Kierunku groźnym dla obywateli oraz dla samego państwa rosyjskiego. To jedno wydarzenie cofało Rosję co najmniej o połowę pokonanej już – w kierunku demokratyzacji i modernizacji – drogi.
Dziedzictwo totalitaryzmu i komunistycznej dyktatury zostało przywrócone do łask przez strażników sowieckiego państwa. Powróciła nie tylko komunistyczna retoryka (wystarczy posłuchać wypowiedzi rosyjskiego kierownictwa), ale także komunistyczne zwyczaje. Nie tak dawno powstał nowy podręcznik do nauczania historii w szkołach, który wyrugował praktycznie wszystkie wzmianki o kosztach utrzymania sowieckiego imperium – o dziesiątkach milionów zamordowanych, więzionych i wykorzystanych do katorżniczej pracy. Pozostawiono „wygładzoną” wersję historii ZSRR, która sprowadza się do zwycięstwa nad nazimem oraz osiągnięć naukowych w stylu lotów kosmicznych. Wypolerowano sowiecki pomnik, którego genialnym przykładem jest monument Dzierżyńskiego, aby bił po oczach blaskiem dawnej wielkości, wspaniałości oraz potęgi. Rządzący nie zwrócili jednak uwagi na to, że każdy z tych pomników spływa krwią ich własnych współobywateli, dotkniętych terrorem komunistycznego aparatu władzy. Nie może to jednak dziwić, gdyż w zdecydowanej większości restauracją dawnego systemu zajmują się jego najwięksi beneficjenci.
Wyspy Sołowieckie [źródło: militarni.pl]
Piszę o tym dzisiaj sprowokowany artykułem w Gazecie Wyborczej traktującym o 70. rocznicy czystek stalinowskich. Cerkiew oraz bardziej światła część narodu modliła się wczoraj za miliony ofiar paranoi Człowieka ze Stali. Niestety, polityka kolejnych rosyjskich decydentów sprawiła, że duża część narodu nadal postrzega zbrukanego krwią niewinnych obywateli Stalina za męża opatrznościowego i wspaniałego przywódcę. Kwitnie kult Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak Rosjanie nazywają II wojnę światową, a coraz milej wspomina się lata 70., czyli okres breżniewowskiego zastoju. Podobny sentyment wielu Polaków odczuwa do epoki tow. Gierka, choć oba okresy zakończyły się fatalnymi kryzysami gospodarczymi i w efekcie – dzięki Bogu – upadkiem komunistycznych reżimów pod własnym ciężarem.
W siedziemdziesiątą rocznicę przeprowadzonych przez Stalina czystek przystańmy na chwilę i oddajmy hołd zamordowanym i zakatowanym na śmierć. Ta lekcja historii powinna na długo pozostać w naszej pamięci. Bardzo wielkim problemem jest to, że w Rosji o przeszłości mówi się wybiórczo i przedstawia tylko „jasne” karty historii. A jest ona powodem zarówno do dumy, jak i do hańby. Bez wyważenia obu tych pojęć nie można mówić nie tylko o prawdziwym obrazie dawnych lat, ale przede wszystkim o zdrowych podstawach istnienia państwa.
Piotr Wołejko