Przygasająca przed zbliżającymi się świętami tematyka europejska została nieoczekiwanie ożywiona kilkoma zaskakującymi wypowiedziami, m.in. premiera, o kwestii członkostwa Polski w strefie euro. Do tematyki euro w Polsce odniosło się kilku innych decydentów naszej polityki. To nagłe przebudzenie, wydawałoby się dawno zapomnianego tematu, wiąże się z zakończonym właśnie szczytem przywódców wspólnoty w Brukseli.
Leczenie przez poszerzenie
Szczyt był mało widowiskowy, choć należy uznać go za sukces, nie ze względu na „unię bankową”, która jest nową wersją zintegrowanego nadzoru finansowego, dyskutowanego w Brukseli już w latach 2005-2006, ale wyraźną perspektywą zakończenia remontu eurozony. Po pakcie fiskalnym udało się uzgodnić kwestię nadzoru bankowego, zajęto się również kadrówką, choć w tym obszarze ofiarą „korytarzowych” uzgodnień okazał się człowiek instytucja – Jean Claude Juncker.
Strefa euro w wymiarze instytucjonalnym wyraźnie wychodzi na prostą, co nie oznacza zakończenia kłopotów gospodarczych jej członków. Proces transformacji politycznej i strukturalnej tej grupy państw przekroczył już półmetek. Jego uwieńczeniem będzie próba odzyskania wiarygodności projektu euro poprzez… przyjęcie do niej nowych członków.
Poszerzenie eurolandu będzie miało miejsce w 2015 roku, choć sam proces najprawdopodobniej ruszy już po wyborach w Niemczech (odbędą się one wczesną jesienią 2013 roku). Sam w sobie nie jest to sensacyjny news, gdyż samo przystąpienie do strefy wymaga spełnienia szeregu warunków, a z tym nad Wisłą krucho. Sensacja tkwi w kontekście pierwszego „pokryzysowego” rozszerzenia eurolandu. Polega ono na tym, że sama strefa będzie w nim upatrywała wiarygodności, na zasadzie „patrzcie – z euro jest ok – niektórzy sami się do nas pchają”.
Poluzować, by zacieśnić
Formalne kryteria przystąpienia zostaną więc rozwodnione tak, aby kandydaci je spełniali. W historii integracji europejskiej to nic nowego. Komisja Europejska oceniając przygotowania Grecji do przystąpienia do wspólnoty, wystawiła notę negatywną, co nie przeszkodziło Atenom w wejściu do wspólnoty, jak i dwie dekady później do strefy euro. Podobnie zresztą potraktowano „nową 10” w 2004 roku czy też Bułgarię i Rumunię. Gdyby nie przychylność Komisji Europejskiej, wszystkie te kraje miałby spore formalne problemy z przystąpieniem do Unii. Na tym polega szansa kolejnego rozszerzenia eurolandu.
Uciekając od dyskusji czy Polska powinna przyjmować Euro czy też nie (choć tak naprawdę nie ma takiego wyboru – w traktacie akcesyjnym zobowiązaliśmy się do przyjęcia wspólnej waluty), taka szansa na dołączenie do grupy euro i „I kręgu” integracji szybko się nie pojawi. Zreformowana strefa euro szybko postawi zaporowe warunki przyjęcia do klubu, na modłę tych po 2004 roku. Obojętnie czy chcemy Euro w Polsce w okolicach 2015 roku czy nie, na podjęcie decyzji zostało nam kilka (dokładnie jakieś 2-3 miesiące), po czym pociąg do eurogrupy, odjedzie ze stacji Warszawa Centralna przynajmniej na kolejną dekadę.
A Polska na to…
Nadmiernym oczekiwaniem byłoby wymaganie od naszego świata polityki jakiejś mniej lub bardziej sensownej debaty na zaprezentowany powyżej temat. Obserwowana w mediach kakofonia wypowiedzi prowadzi do dość zaskakujących wniosków. Politycy tej samej formacji wygłaszają wzajemnie sprzeczne komunikaty (czytaj też tu i tu) . Również „nasz” komisarz w ciągu miesiąca zaprezentował dwa dość odległe poglądy na ten temat (za a nawet przeciw). Nie wspominając o kilku niezbyt spójnych wystąpieniach Premiera w tej samej sprawie, który mówi jedno, a dokładnie w tym samym czasie jego urzędnicy wygaszają proces przystąpienia do euro.
Działania administracji publicznej wskazują, iż decyzja została już podjęta, czyli że do euro w najbliższym czasie się nie wybieramy. Co ciekawe, specyfika działania administracji wskazuje, że decyzje o „wygaszeniu” procesu przygotowań przystąpienia do eurogrupy zostały podjęte co najmniej kilka miesięcy temu. Niezwykle zabawne jest uzasadnienie tych decyzji. Te same przemiany strukturalne w obrębie eurogrupy, które w Brukseli uznano za zielone światło dla przyszłego poszerzenia strefy, w Warszawie okazały się być przesłankami negatywnymi dla przystąpienia Polski do eurogrupy. Być może najbliższe dni przyniosą rozwiązanie tej zagadki i dowiemy się, czy decyzja jest – jak mówi Premier, przed – czy jak wskazują działania administracji – za nami.
Jeszcze ciekawsze jest milczenie w tym temacie, zarówno eurosceptycznej jak i euroentuzjastycznej opozycji. Eurosceptycy ograniczyli się do kilku „rytualnych” ostrzeżeń przed euro i „spiskowym” wciąganiem Polski do eurogrupy. Najwyraźniej politycy z ugrupowań opozycyjnych nawet nie dostrzegli stojącego na naszej stacji pociągu do eurozony.
Wydaje się, że zaprezentowany powyżej przegląd prasy dość dobrze oddaje obecny kryzysowy stan polityki europejskiej w Polsce, która znajduje się w stanie „greckiego” chaosu. Przynajmniej pod tym względem nie jesteśmy gorsi od reszty Europy.
Marek Bełdzikowski, Czytelnik bloga Dyplomacja