Patrząc na wschód z politycznego punktu widzenia trudno uciec od cienia rzucanego przez dwie legendarne już postaci – Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego. Porzucenie marzeń o odzyskaniu Kresów oraz dbanie o suwerenność Ukrainy, Litwy i Białorusi (tzw. ULB) – filary koncepcji Giedroycia – legły u podstaw polityki zagranicznej rządów demokratycznej już Rzeczypospolitej. Niestety, sprytni polityczni macherzy pominęli kolejny, bardzo istotny element myśli Redaktora z Maisons-Laffitte. Jaki? Otóż Giedroyć był daleki od antyrosyjskości i z Rosją, rozumiejąc dzielące nas różnice (w tym, co oczywiste, różnice interesów) chciał rozmawiać.
Co jest nie tak z polską polityką wschodnią?
Dzisiejsi apologeci myśli Giedroycia używają go jak młota na politycznych oponentów, którzy mają czelność negować konieczność antyrosyjskiego nastawienia Warszawy. Tymczasem, rusofobia nie jest cnotą. Jest raczej bardzo istotną wadą, negatywnie wpływającą na pozycję Polski na arenie międzynarodowej, wymuszającą trwanie w klinczu z silnym i przebiegłym rywalem. Według niektórych z Rosją nie tyle nie trzeba, co nie wolno rozmawiać, a wszelkie układy są niemalże równoznaczne ze zdradą. Z Targowicą.
Problemy są jednak nie tylko z Rosją, ale także z obszarem ULB. Po pierwsze, prowadzenie jednolitej polityki wobec nich jest już niemożliwe. Litwa zakotwiczyła się już w NATO i Unii Europejskiej, Ukraina nadal dryfuje między Wschodem a Zachodem, natomiast Białoruś jest niezależna, ale jednocześnie rządzona w sposób autorytarny. To ostatnie nie powinno stanowić problemu dla polskiej dyplomacji. W postradzieckiej rzeczywistości demokracja to nadal anomalia, a standardem są różne formy autorytarno-oligarchiczne. Ustrój nie powinien decydować o możliwości współpracy z danym państwem. Tutaj liczą się interesy.
Mniejsze i większe niepowodzenia
Drugim, istotniejszym kłopotem, jest nieumiejętność Polski w prowadzeniu polityki wobec partnerów na Wschodzie. Litwa, niby nasz bliski sojusznik i partner w dwóch ważnych organizacjach międzynarodowych, traktuje polską mniejszość narodową jak piątą kolumnę, a współpraca energetyczna (Możejki, most energetyczny, wspólna budowa elektrowni atomowej) jest, delikatnie mówiąc, sabotowana przez Wilno. Czy naprawdę nie możemy wpłynąć na niewielkie, w dodatku teoretycznie przyjaźnie nastawione państwo?
Z Ukrainą wcale nie jest lepiej. Polska i polskie partie polityczne obstawiły in gremio jednego konia w Kijowie, który w dniu dzisiejszym znajduje się w rozsypce. Sympatie sympatiami i trudno było nie sprzyjać Pomarańczowym, jednak w polityce nie mogą decydować emocje, a interes. To właśnie interes ma znaczenie nadrzędne w podejmowaniu decyzji politycznych i w polskim interesie leżało utrzymywanie kontaktów z przegranymi pięć lat temu Niebieskimi Janukowycza. Dla Polski ważne jest, by Ukraina była niezależna, a jej gospodarka dynamicznie się rozwijała. Nie powinniśmy sympatyzować z Ukrainą Pomarańczową czy Ukrainą Niebieską, a z każdą Ukrainą.
Ostatni element układanki, Białoruś, trudno uważać za klęskę naszej polityki zagranicznej. Możliwości Warszawy są ograniczone. Stosowanie zasady kija i marchewki wydaje się najbardziej właściwe, jednak mamy związane ręce w sytuacji zaostrzenia kursu, głównie wobec Polaków mieszkających na Białorusi, przez prezydenta Łukaszenkę. Nie można bowiem dopuścić do sytuacji zerwania dialogu i zamrożenia kontaktów, a możliwości blefu skryte za ostrą retoryką są niewielkie. Warto pamiętać, że Białoruś Łukaszenki jest jednak suwerenną Białorusią, co odpowiada polskiej racji stanu. Chyba nie byłoby lepiej, gdyby Białoruś znalazła się pod administracją Moskwy? Rosja jest już wystarczająco silna bez Białorusi.
Ostatnim elementem polityki wschodniej, wykształconym całkiem niedawno, jest zaangażowanie Rzeczypospolitej na Kaukazie, głównie w Gruzji i Azerbejdżanie. Łatwo się domyślić, że spojrzenie na tak odległy od granic Polski obszar uzasadniają kalkulacje energetyczne. Obszar Morza Kaspijskiego to jeden z najbardziej zasobnych w ropę naftową i gaz ziemny regionów świata. Kraj właściwie pozbawiony tych surowców musi szukać ich często bardzo daleko. Z drugiej strony, chcąc uczestniczyć w grze o ropę i gaz musimy zdawać sobie sprawę z realiów geopolitycznych. Rosja, Chiny i Stany Zjednoczone to gracze, którzy walczą o kontrolę kaspijskich bogactw energetycznych. Ani samodzielnie ani wspólnie z Gruzją, Ukrainą czy krajami bałtyckimi nie jesteśmy w stanie skutecznie rywalizować z wymienionymi wyżej państwami. Tylko w ramach UE możliwe jest włączenie się do gry.
Jaka polityka wobec Wschodu?
Czego najbardziej brakuje polskiej polityce wschodniej? Odpowiedź nie będzie oryginalna ani zaskakująca – realizmu i pragmatyzmu. Rozsądne byłoby porzucenie haseł o polityce jagiellońskiej, która m.in. drażni potencjalnych partnerów, a przy okazji jest kompletnie nieaktualna oraz powstrzymanie się od rusofobii, która nie przynosi zysków a naraża nas na straty w wielu wymiarach (politycznym, gospodarczym). Zamiast tego należy postawić na politykę braku problemów z sąsiadami, sprzyjania rozwojowi dobrobytu sąsiednich społeczeństw oraz konsekwentną realizację naszych interesów (m.in. praw Polaków mieszkających za granicą).
Powinniśmy być dla sąsiadów i państw wschodu inspiracją i wzorem do naśladowania. Aby tak było, niezbędne jest uporządkowanie wielu spraw wewnątrz kraju. Dobrobyt w Polsce powinien promieniować na państwa sąsiednie, stwarzać innym szanse na szybszy rozwój. Celem takiego kulturowo-gospodarczo-społecznego oddziaływania jest „zejście” z pozycji wysuniętego najbardziej na Wschód bastionu cywilizacji zachodniej. Nie jest w naszym interesie wieczne odgrywanie roli czyjegoś przedmurza. Jest to zbyt kosztowne zadanie.
Rozsądna i realistyczna polityka wschodnia, wolna od fobii i uprzedzeń, pozwoliłaby na optymalne wykorzystanie ograniczonych zasobów, a także miałaby większe szanse na pozytywny odbiór w państwach nią objętych. Wysiłki polskiej dyplomacji powinny być bowiem nakierowane na działania, nie zaś na retorykę czy szermierkę słowną.
Piotr Wołejko