Cieszący się popularnością blisko 70% obywateli prezydent Rafael Correa jest blisko osiągnięcia swojego celu – zmiany konstytucji. Trzy tygodnie temu, 7 marca, Najwyższy Trybunał Wyborczy unieważnił mandaty 57 deputowanym (jednoizbowego) parlamentu. Nie da się ukryć, że zostali oni wyrzuceni z Kongresu z powodu próby zablokowania referendum w sprawie powołania konstytuanty, do czego dąży prezydent Correa. Rządzący zaledwie od kilku miesięcy lewicowo-chrześcijański (jak sam się określa) prezydent obwinia klasę polityczną o biedę panującą w Ekwadorze. Jego zdaniem tylko pozbawienie władzy rozpasanych polityków pozwoli na transformację kraju. To nie jest problemem. Problemem jest fakt, iż swoją walkę z politykami prowadzi za pomocą metod mających często wątpliwe podstawy prawne.
Po unieważnieniu mandatów 57 deputowanym policja, na polecenie Correi, nie pozwoliła im na wejście do siedziby Kongresu. Kiedy próbowali spotkać się w hotelu w Quito, policja oraz demonstrujący zwolennicy prezydenta (wzywał on do masowych protestów) uniemożliwili im to – kilku polityków zostało pobitych. Wyrzuceni kongresmeni nie złożyli broni i odwołali się od decyzji Trybunału Wyborczego do Trybunału Konstytucyjnego. Przeliczyli się jednak, gdyż TK uznał, iż nie ma kompetencji do orzekania w tej sprawie. Tymczasem Correa nie próżnował, i pod osłoną nocy, 21 marca, zaprzysiężono 21 nowych legislatorów (pochodzą z trzech opozycyjnych partii, których usuniętych przedstawicieli zastępują – zresztą są już oskarżani o zdradę oraz o to, że dali się przekupić). Przewodniczący Kongresu, Jose Cevallos powiedział: „To nie jest dobry start” i dodał „Deputowani powinni wejść głównymi drzwiami. Nie mają powodów, żeby się chować„. Cevallos stwierdził również, że mianowanie nowych deputowanych pozwoli „pokonać polityczny kryzys„. Czy aby na pewno? Opozycja raczej nie złoży broni. Tym bardziej, że do referendum ws. konstytuanty zostało niewiele czasu – odbędzie się ono 15 kwietnia.
Piotr Wołejko