Pakistańska łamigłówka

Bliski Wschód to region, którego stopień zagmatwania powoduje ból głowy u największych przywódców i politologów świata. Skala problemów do rozwiązania, nawarstwiających się przez kolejne lata, jest tak ogromna, że „uporządkowanie” sytuacji może być nie tylko długie, ale nawet niemożliwe. Tymczasem, Bliski Wschód nie jest jedynym regionem-łamigłówką, w którym ciągle tli się zarzewie wielu konfliktów. Podobnie jest chociażby zaledwie kilkaset kilometrów na wschód od Bagdadu – Afganistan, Pakistan i Indie. Spory etniczne, religijne, terytorialne – mamy tam wszystko, a przy okazji także historyczne waśnie, nieufność itd.

Uwagę świata powinien przykuć zwłaszcza Pakistan, kraj posiadający liczącą ok. 3 tys. kilometrów granicę z Afganistanem na zachodzie, a na wschodzie graniczący z Indiami. O sporach granicznych między Afganistanem i Pakistanem pisałem już wcześniej, jednak dla przypomnienia powiem, że Brytyjczycy arbitralnie wytyczyli granicę, tzw. linię Duranda, która przedzieliła plemię Pasztunów. Pasztuni stanowią największą grupę etniczną w Afganistanie oraz liczną mniejszość w Pakistanie. Granica pakistańsko-afgańska nie została nigdy uznana przez Afgańczyków za oficjalną, a pograniczne plemiona cieszą się bardzo dużą autonomią – armia pakistańska nie ma wstępu na większą część tego terytorium. Spory terytorialne rozdzierają Pakistan także na północnym wschodzie, gdzie toczyły się trzy wojny pakistańsko-indyjskie o Kaszmir. Islamabad wspierał do niedawna bojówki radykałów islamskich, jednak ostatnie kilka lat przywódcy mocarstw nuklearnych, jakimi są zarówno Indie, jak i Pakistan, poświęcili na stopniowe „schładzanie” konfliktu i negocjacje. O przełom, czyli ostateczną decyzję o przyszłości Kaszmiru (w zasadzie Dżammu i Kaszmiru) będzie ciężko, gdyż ktokolwiek zdecyduje się ustąpić, zostanie uznany przez nacjonalistów za zdrajcę.

Problemy zewnętrzne Pakistanu mają bardzo duże przełożenie na problemy wewnętrzne. Tym bardziej, że w kraju demokracja jest mocno ograniczona i ręcznie sterowana przez prezydenta (zarazem generała) Perveza Musharrafa. Musharraf w tym roku musi poradzić sobie z podwójnymi wyborami – prezydenckimi oraz parlamentarnymi. Wbrew konstytucji chce, aby wyboru głowy państwa, czyli jego reelekcji, dokonał jeszcze parlament w starym składzie. W tym celu zmusił do ustąpienia szefa Sądu Najwyższego, który zaczął „wybijać się na samodzielność”. Spowodowało to największe, za rządów Musharrafa, protesty i demonstracje, które w kilku miejscach zakończyły się regularnymi bijatykami i strzelaninami, kilkanaście osób zginęło a wielu zostało rannych. Równocześnie generał zdaje sobie sprawę, że poparcie dla popierających go ugrupowań nie jest zbyt duże, a on sam cieszy się coraz mniejszą aprobatą społeczeństwa. Choć za jego rządów, zwłaszcza od 2001 roku – dzięki miliardom dolarów płynącym z Waszyngtonu – gospodarka rozwija się dynamicznie, a kraj powoli się modernizuje, społeczeństwo nie jest zadowolone.

W opozycji do prezydenta są islamiści oraz „twardzi” nacjonaliści. Pierwsi oskarżają generała o sojusz z Ameryką i zdradę islamu, a także o zbytnie rozprężenie moralne, o którym później. Nacjonaliści natomiast także niechętnie patrzą na sojusz z USA, jednak najbardziej boli ich proces pokojowy, który ma doprowadzić do normalizacji relacji z Indiami. Wiadomo, że może się to odbyć tylko i wyłącznie przez rozwiązanie kwestii Kaszmiru, który przecież w zdecydowanej większości jest muzułmański (tj. większość mieszkańców stanowią wyznawcy islamu). Wspomniałem o islamistach i rozprężeniu moralnym, gdyż dwa dni temu armia przypuściła wreszcie szturm na Czerwony Meczet w Islamabadzie, który od stycznia, wraz z przylegającą do niego madrasą dla kobiet, okupawali islamscy radykałowie. Wzięli zakładników i zakładniczki, domagając się wprowadzenia w Pakistanie surowego prawa opartego na Koranie – szariatu, oraz zamknięcia wszystkich domów publicznych i zakazania „rozwiązłych” billboardów. Generał Musharraf długo zastanawiał się, czy rozwiązać problem siłą, ale niedawne porwanie kilku chińskich kobiet z salonu masażu sprowadziło na niego gromy ze strony Chin. A Chińska Republika Ludowa, jak wiadomo, od dawna utrzymuje bliskie stosunki z Pakistanem. Wiele wskazuje także na to, że Pekin intensywnie pomagał Pakistanowi w zbudowaniu przez ten kraj własnej bomby atomowej.

Jak jednak donosi The Economist, Musharraf tak długo tolerował okupację meczetu, znajdującego się dość blisko budynków rządowych oraz parlamentu, gdyż stali za nią wpływowi klerycy, związani niegdyś blisko z wszechpotężnym pakistańskim wywiadem – ISI. Okupacja Czerwonego Meczetu służyła więc Musharafowi za „odwracacz” uwagi od innych palących problemów, głównie masowych protestów prawników oraz opozycji antymusharaffowskiej. Twarde rozwiązanie problemu miało również służyć przyspożeniu poparcia prezydentowi, zwłaszcza przez elektorat zaniepokojony radykalnym islamem. Jednak głównym powodem siłowego rozwiązania w Lal Masjid było porwanie chińskich obywatelek. Musharraf nie mógł sobie pozwolić na podrażnienie chińskiego smoka, tradycyjnego przyjaciela Islamabadu (jeszcze z czasów zimnej wojny, gdy ZSRR wspierał Indie).

Wybory w Pakistanie odbędą się na jesieni. Prezydent Musharraf wykluczył już sugerowane m.in. przez The Economist rozwiązanie, polegające na zawarciu sojuszu z przebywającą „na wygnaniu” byłą premier Benazir Bhutto i jej liberalnym ugrupowaniem. Przy okazji Musharraf powiedział jednak więcej – mundur jest jak moja druga skóra, przekreślając przy tym jakiekolwiek wątpliwości dotyczące kwestii „zrzucenia” przez niego munduru, do czego jest teoretycznie zobligowany przez parlament (miał tego dokonać do końca bieżącego roku). Można się więc spodziewać wielu fałszerstw wyborczych oraz dalszego „zagęszczania” atmosfery w kraju. Kto wie, czy wkrótce nie nastąpi powrót do rządów demokratycznych. Polityczne wahadło w Pakistanie mniej więcej co dwie kadencje wybijało koniec słabych rządów demokratycznych i początek rządów wojskowych. Te cieszyły się najpierw dużą popularnością, ale z czasem się „zużywały” i następował powrót do demokracji. Cykl zdaje się kończyć, więc gen. Musharraf stoi przed naprawdę trudnym zadaniem. Dla Zachodu jego odejście mogłoby być bardzo kłopotliwe. Utrzymanie przez niego władzy – nawet bardziej. Czyż nie przypomina to bliskowschodniej kwadratury koła?

Piotr Wołejko

Share Button