Potężny wybuch wstrząsnął stolicą Pakistanu Islamabadem. Samochód pełen ładunków wybuchowych eksplodował przed znajdującym się w centrum stolicy hotelem Marriott. Najpewniej był to kolejny samobójczy zamach, pokazujący iż Islamska Republika Pakistanu pogrąża się w chaosie.
Ustąpienie z urzędu prezydenta Perveza Musharrafa i zajęcie jego miejsca przez Asifa Aliego Zardariego nie przyniosło poprawy sytuacji. Ataki islamskich radykałów stały się codziennością, do której Pakistańczycy muszą się przyzwyczaić. Rządy cywilne, które trwają zaledwie od lutego br., są słabe i niezdolne do opanowania sytuacji. Politycy dwóch największych partii, choć przejściowo stworzyły sojusz, są przede wszystkim skupione na walce między sobą. Liderzy ugrupowań – Asif Zardari (Pakistańska Partia Ludowa) oraz Nawaz Sharif (Pakistańska Liga Muzułmańska) stali się zaprzysięgłymi wrogami. A właściwie nie stali się, tylko powrócili do starych zatargów i sporów natychmiast po odsunięciu od władzy wspólnego wroga – Perveza Musharrafa.
Prezydent Zardari przejął urząd z jego nadzwyczajnymi uprawnieniami, które przyznał sobie jego poprzednik. Ciężko jednak wierzyć, aby Zardari mógł i był w stanie twardo realizować swą wolę oraz aby mógł stłumić rebelię radykałów. Tak chyba należy nazwać to, co dzieje się teraz w Pakistanie. Wszelkiej maści radykałowie, islamiści i zwyczajni terroryści chwycili za broń i prowadzą swoistą kampanię strachu. Potrzebna jest zdecydowana, a zarazem kompleksowa reakcja.
Sercem rebelii, która ogarnia nie tylko Pakistan, ale także sąsiadujący z nim Afganistan, są tereny administrowane przez plemiona (pusztuńskie), tzw. FATA, a zwłaszcza Południowy Waziristan. Talibowie i im podobni niepodzielnie władają pograniczem afgańsko-pakistańskim, raz po raz dokonując ataków po obu stronach granicy. Armia pakistańska ani jakakolwiek władza z Islamabadu nie ma tam dostępu – częściowo z własnej woli, gdyż jeszcze za czasów Musharrafa wojsko zawarło rozejm z miejscowymi watażkami. Ceną za „pokój” było wycofanie się sił pakistańskich z tych terenów.
Rosnący w siłę radykałowie stali się na tyle poważnym zagrożeniem dla misji NATO w Afganistanie, że amerykańscy żołnierze coraz częściej przeprowadzają wypady na terytorium Pakistanu i tam rozprawiają się z islamistami. Powoduje to, co oczywiste, furię władz w Islamabadzie oraz wywołuje coraz większy gniew pakistańskiego społeczeństwa, kierowany zarówno przeciwko Ameryce, jak i rządowi centralnemu. Koło się zamyka.
Bez szybkiej i zdecydowanej akcji na terytoriach plemiennych nie ma mowy o stabilizacji w Pakistanie ani zwycięstwie w Afganistanie. Dopóki radykałowie znajdują bezpieczną przystań na rozległym, górzystym terenie, dopóty Pakistan i Afganistan będą krwawić od ran zadawanych im przez islamistów. Połączony wysiłek sił NATO, głównie Amerykanów oraz armii pakistańskiej może jednak nie wystarczyć. Oprócz siły potrzebny jest przemyślany plan reintegracji terytoriów plemiennych z resztą Pakistanu. Najwyższy czas skończyć z bezprawiem panującym na tych terenach i ich dyskryminacją. Problem w tym, że nawet jeśli plan taki powstanie (co jest mało prawdopodobne), potrzebne będą amerykańskie pieniądze, aby wprowadzić go w życie.
Przy tak wielu znakach zapytania, słabości całej pakistańskiej klasy politycznej oraz niejasnej postawie pakistańskiego wywiadu ISI, trudno powiedzieć cokolwiek innego nadto, co zostało stwierdzone w tytule – Pakistan się sypie.
Piotr Wołejko