Amerykański prezydent odwiedza Chiny w trudnym momencie dla Stanów Zjednoczonych. Osłabiona gospodarczo i pogrążająca się w ogromnym deficycie Ameryka jest odbierana w Chinach jako schodząca potęga. Gospodarze nie zamierzają wysłuchiwać dobrych rad ani pouczeń od Obamy. Jednak poddanie się chińskiej presji byłoby nieuzasadnione.
Krytycy prezydenta Obamy i jego polityki wypominają mu dzisiaj, że odmówił spotkania Dalajlamie, duchowemu przywódcy Tybetańczyków, który gościł w Waszyngtonie kilka tygodni temu. Podobno administracja Obamy nie chciała psuć atmosfery przed jego wizytą w Chinach. Można to odebrać jako sygnał miękkości prezydenta oraz Stanów Zjednoczonych, w których interesie nie leży teraz antagonizowanie Chin.
Wizyta Obamy w Państwie Środka słusznie została porównana przez New York Timesa do spotkania bankiera z jego klientem. Dodajmy, klientem uzależnionym od wydawania dużych sum pieniędzy. Klient odwiedzając bankiera komplementuje go i robi wszystko, aby kolejne transze funduszy były przelewane na jego konto. Nie ma miejsca na pouczanie, ostre słowa, nieprzyjazne gesty czy stawianie żądań. Amerykańscy oficjele stracili moc oddziaływania na Chiny nie tylko dlatego, że mało kto chciałby ich słuchać (nie mówiąc o spełnianiu żądań czy stosowaniu się do dobrych rad), ale również dlatego, że Amerykanie nie czują się na siłach mówić twardo o tym, czego się domagają.
Obama nie będzie pouczał Chińczyków o prawach człowieka, wolności słowa czy demokracji, choć może wspomnieć o tych wartościach w swoim przemówieniu czy podczas konferencji prasowej. Będzie to jednak wyłącznie pro forma, żeby mieć podkładkę broniącą go przed domowymi krytykami. Nie będzie także kategorycznego domagania się rewaluacji juana – choć Chiny same mogą dokonać korekty kursu swej waluty wobec dolara.
Paradoksalnie, to rozwijające się Chiny zdają się przemawiać do Stanów Zjednoczonych z pozycji siły. Paradoksalnie, gdyż poza finansowaniem amerykańskiego długu żadne inne przesłanki nie wskazują na zmianę układu sił – globalnego, ani pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem. Stany Zjednoczone są oczywiście osłabione tzw. kryzysem finansowym, ale Chiny wcale nie są monolityczną potęgą. Za cudem gospodarczym ostatnich trzech dekad kryje się wiele słabości i ułomności chińskiego systemu polityczno-gospodarczo-społecznego.Co więcej, na szczytach władz w Pekinie trwa spór rozmaitych frakcji – elita władzy również nie stanowi monolitu.
Stąd zadziwiające wydaje się amerykańskie podejście do Chin, w którym proporcje między stanowczością u ustępliwością zostały zachwiane na korzyść tej ostatniej. Może prezydent Obama zadziwi nas swoim zdecydowaniem, ale jest to mało prawdopodobne. Tymczasem nie należy przeceniać chińskiej potęgi, w szczególności jeśli jest się prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Piotr Wołejko