Ocena polityki zagranicznej prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy nie należy do najłatwiejszych. Truizmem jest powiedzenie, że znajduje on swoich gorliwych apologetów oraz zajadłych krytyków. Analitycy stosunków międzynarodowych próbują bowiem doszukać się spójnej idei łączącej podejmowane decyzje. Każde posunięcie można oczywiście oceniać w oderwaniu od pozostałych, ale sens takiego działania jest ograniczony.
Dyskusja nad ideą Obamy, jego podejściem do polityki zagranicznej, została wywołana przez jednego z najbliższych współpracowników Obamy, szefa prezydenckiej administracji Rahma Emanuela. Porównał on swojego przełożonego do Georga H.W. Busha, określając doktrynę obu prezydentów mianem realpolitik. Czy zatem Obama jest realistą, który porzucił walkę o pryncypia (demokratyzacja, prawa człowieka etc.) na rzecz załatwiania spraw, które powinny być załatwione? O skomentowanie słów Rahma Emanuela i odniesienie się do realizmu Obamy magazyn Foreign Policy poprosił kilku ekspertów. Cały materiał znajduje się tutaj, poniżej kilka cytatów:
Robert Kagan, Senior associate at the Carnegie Endowment for International Peace: Realizmem nie jest plan denuklearyzacji świata przez wspólne porozumienie światowych potęg. Nie jest nim także polityka zagraniczna oparta na założeniu, że jeśli Ameryka zredukuje swój nuklearny arsenał, przekona to w jakiś sposób Iran do porzucenia własnego programu, czy też Chin i innych państw do wywierania silniejszej presji na Iran, aby tak postąpił. To idealizm wysokich lotów.
Trochę zamieszania wywołuje fakt współpracy Obamy z autokratycznymi reżimami w celu osiągnięcia własnych celów. Jednak to nie czyni z Obamy Henry’ego Kissingera. Kiedy Kissinger rozmawiał z Chinami, celem było osiągnięcie strategicznej przewagi nad Związkiem Radzieckim. Gdy dążył do détente (odprężenia) z ZSRR, celem było zyskanie czasu na odzyskanie sił po Wietnamie. To była realpolitik. Globalne nuklearne rozbrojenie może być (a może nie) zacnym celem, ale nie jest niczym innym jak idealizmem.
Tom Malinowski, Washington advocacy director for Human Rights Watch: Obama chce skupić się na interesach, nie na ideologii, aby pokazać kontrast pomiędzy nim a podejściem prezydenta Georga W. Busha. Najpełniejszym przedstawieniem wizji polityki zagranicznej Obamy było jego przemówienie z okazji przyznania mu pokojowego Nobla. Najważniejsze w tym przemówieniu było stwierdzenie, iż pragmatyczne cele Ameryki można osiągnąć tylko poprzez poszanowanie i promowanie wolności, prawa i praw człowieka. Zdolność Stanów Zjednoczonych do obrony uniwersalnych zasad będzie źródłem siły Ameryki.
Danielle Pletka, Vice president for foreign and defense policy studies at the American Enterprise Institute: Obama nie jest realistą i obawiam się, że faktycznie posiada on wizję. Prezydent prowadzi politykę zagraniczną ideologa, wyznawcy przy ołtarzu upadku Ameryki. Ramy tej polityki wyznacza odrzucenie globalnego przywództwa Stanów Zjednoczonych, dewaluacja sojuszy oraz zamiłowanie do papierowych porozumień i pustego dialogu, w którym artykułuje się wielkie cele (np. rozbrojenie), ignorując jednocześnie realnie istniejące zagrożenia.
Stephen M. Walt, Robert and Renee Belfer Professor of International Affairs, The John F. Kennedy School of Government at Harvard University: Istnieją pewne podobieństwa między Obamą a Georgem H.W. Bushem, jednak istnieje również jedna kluczowa różnica – Bush senior grał baradzo twardo. Stany Zjednoczone właśnie wygrały Zimną Wojnę i wydawało się, że cały świat przechyla się na naszą stronę. Bush, wraz z Bakerem i Scowcroftem, grali skutecznie, umiejętnie zarządzając kryzysami, jednak od początku trzymali wszystkie asy w ręku.
Joseph S. Nye, Sultan of Oman professor of international relations at the John F. Kennedy School of Government at Harvard University: Administracja Obamy kieruje się strategią smart-power, łączącą w sobie elementy hard-power i soft-power (twardej i miękkiej siły oddziaływania). Strategia smart-power (rozsądnej siły) wymaga odrzucenia starego podziału na realistów i liberałów, który ustępuje miejsca ich syntezie, którą można nazwać liberalnym realizmem. Początek tej strategii to zrozumienie mocnych stron oraz ograniczeń amerykańskiej potęgi.
Siła zależy od kontekstu, a w aktualnym kontekście stosunków międzynarodowych (zmiany klimatyczne, narkotyki, pandemie, terroryzm) siła jest rozproszona i chaotycznie rozłożona. Potęga militarna jest tylko niewielką częścią odpowiedzi na nowe zagrożenia. Niezbędna jest współpraca rządów i instytucji międzynarodowych. Wydaje się, że Obama dobrze to rozumie.
Polecam lekturę wszystkich dziewięciu komentarzy w całości. Warto zapamiętać także termin liberalny realista użyty przez Josepha S. Nye’a. Czy epoka podziału na twardo stąpających po ziemi realistów i zapatrzonych w chmury liberalnych idealistów minęła? Czy polityka Obamy rzeczywiście jest syntezą realpolitik z obroną i promocją wyższych, uniwersalnych wartości?
Piotr Wołejko