Wczoraj minęło 16 lat od śmierci wielokrotnego premiera Francji Rene Plevena. Polityk ten znany jest w całej Europie jako pomysłodawca ścisłej integracji europejskiej w zakresie obrony. Pleven zaproponował stworzenie ponadnarodowej armii oraz Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Ta wspólna armia posiadałby jednolite dowództwo, co oznaczałoby „wyjęcie” obrony narodowej spod władzy państw i przekazanie kompetencji w tym zakresie organom EWO. Co więcej, Pleven proponował włączenie do całego przedsięwzięcia Niemiec Zachodnich.
Propozycja francuskiego premiera nie została niestety wprowadzona w życie, gdyż Zgromadzenie Narodowe nie ratyfikowało stosownego traktatu w 1954 roku. Obawy dotyczące suwerenności oraz strach przed podporządkowaniem się Amerykanom wzięły górę i Europejska Wspólnota Obronna upadła, zanim tak naprawdę powstała. Nie udało się zintegrować sił zbrojnych Francji, Włoch, Niemiec i państw Beneluksu. Kadłubowa Unia Zachodnioeuropejska nigdy nie odgrywała większej roli, a całą odpowiedzialność za obronę Europy wzięło na siebie NATO pod egidą Stanów Zjednoczonych.
Porażka planu Plevena i dekady zaniechań w sferze obronnej sprawiły, że Europa jest dzisiaj praktycznie bezbronna. Pisałem o tym 15 września, przywołując interesujący i przygnębiający zarazem raport byłego szefa Europejskiej Agencji Obrony Nicka Witneya. Armie państw europejskich, choć liczebnie całkiem spore (1,9 mln żołnierzy), są dostosowane do realiów sprzed dwóch-trzech dekad – zarówno pod względem sprzętu, jak i planów działania. Dwadzieścia europejskich misji zagranicznych to całkiem dużo. Problem w tym, jak wskazuje Witney, że trzy czwarte z nich zakładało wysłanie policjantów, prawników i ekspertów, a nie żołnierzy. Co więcej, połowa wszystkich misji składała się z mniej niż 100 osób personelu. Cztery z pięciu największych misji – Macedonia, Kongo (dwukrotnie) i Bośnia odbywały się pod egidą ONZ bądź NATO.
Unia Europejska, w ramach Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa ma dość ograniczone kompetencje w zakresie obrony. Dotychczasowe próby głębszej integracji i stworzenia tzw. Europejskich Sił Szybkiego Reagowania były niezbyt udane. Poszczególne państwa zobowiązały się do wystawienia określonej ilości żołnierzy, ale proces ten jest rozłożony w czasie i nie wiadomo, czy uda się zrealizować zaplanowane do 2010 roku cele.
Ambitne francuskie plany związane z prezydencją w Unii Europejskiej w drugim półroczu 2008 roku nie zostały zrealizowane. Prezydent Sarkozy zapowiadał posunięcie do przodu kwestii europejskiej obronności, jednak przegrał z nawałem bieżących wydarzeń od wojny rosyjsko-gruzińskiej po kryzys finansowy. Tym samym nie osiągnięto żadnych postępów, gdyż nawet hiperaktywny Sarko nie był w stanie zajmować się wszystkim.
Tymczasem nawet Stany Zjednoczone nie mają większych obiekcji odnośnie wzmocnienia europejskiej obronności i z radością powitałyby konkretne kroki podjęte w tym kierunku. Nietrudno wskazać, że najważniejsze jest zwiększenie liczby żołnierzy, którzy mogą być szybko zmobilizowani i wysłani w rejon konfliktu. Wspominane w wielu planach 60 tys. żołnierzy to rozsądne minimum, przy przypomnieniu, że jeżeli siły te mają być wykorzystywane przez min. rok w danym miejscu, potrzebna jest jedna-dwie zmiany, ergo z 60 tys. robi się 180 tys. żołnierzy.
Nikt nie spodziewa się, że powróci idea prezentowana przez Plevena, wedle której państwa członkowskie UE przekażą kontrolę (dowództwo) nad własnymi armiami ponadnarodowemu ciału, jest do zrealizowania. Można jednak podjąć wiele innych działań, które ułatwią współpracę i zwiększą efektywność europejskich sił zbrojnych. Chociażby ujednolicenie systemów łączności oraz wyposażenia. Czasem nawet w jednej armii wyposażenie jest bardzo różne, co dopiero jeśli weźmiemy pod uwagę 27 państw UE. Może wspólne przetargi kilku państw na poszczególne rodzaje uzbrojenia byłyby dobrym i rozsądnym rozwiązaniem.
Kolejną kwestią jest strategia, którą europejska armia miałaby realizować. Gdzie i jak europejskie wojska byłyby wykorzystywane i do jakich celów? Kryteria wykorzystania sił zbrojnych i zasięg terytorialny. Obecna strategia pochodzi z 2003 roku i jest mocno nieaktualna. Nie może być też zbiorem pobożnych życzeń albo deklaracji politycznych, takich jak np. stwierdzenie, iż rozwiązanie konfliktu palestyńsko-izraelskiego jest dla bezpieczeństwa Europy bardzo istotne.
Obawiam się niestety, że idea europejskich sił zbrojnych musi poczekać na lepsze czasy, a może zostanie odłożona na święte nigdy. Plan Plevena pochodzi sprzed ponad pół wieku. Przez ten czas nie zrealizowano nawet połowicznie idei francuskiego polityka, a tworzenie Europejskich Sił Szybkiego Reagowania idzie jak krew z nosa. Tymczasem niekonkurencyjna wobec NATO europejska armia stanowi niezbędny element realizacji przez Unię Europejskich swoich międzynarodowych interesów.
Piotr Wołejko