Kosowo szykuje się do ogłoszenia niepodległości. Być może nastąpi to już w najbliższą niedzielę. Serbia zapewnia, że Kosowa nigdy nie uzna, a prowincja historycznie przynależy do Belgradu. Pojawiały się nawet pogłoski o bojkotowaniu niepodległości Prisztiny – odcinaniu dostaw prądu i wody, zamknięciu granicy etc. Za kulisami toczy się równocześnie twarda walka pomiędzy Rosją, a Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską.
Niepodległość Kosowa to bardzo trudna sprawa z prawnomiędzynarodowego punktu widzenia. Zasada samostanowienia narodów ściera się w przypadku Kosowa z zasadą integralności terytorialnej. Obie te wartości są fundamentem obecnego porządku geopolitycznego. Wybicie się Kosowa na niepodległość może stanowić przykład chociażby dla Basków w Hiszpanii, czy innych grup narodowych lub etnicznych, w walce o autonomię bądź suwerenność.
Nie można także zapomnieć, iż Kosowo jest bardzo ubogą prowincją. Nie istnieje tam praktycznie żaden przemysł, a bezrobocie sięga grubo ponad 50 procent. Zamieszkała przez prawie dwa miliony mieszkańców prowincja jest uzależniona energetycznie oraz handlowo od Serbii. Samodzielność, w razie bojkotu ze strony Belgradu, będzie bolesna i kosztowna. Rachunki pokrywa co prawda Bruksela oraz Waszyngton, ale Kosowarzy muszą sami wykonać tytaniczną pracę.
Zamieszanie wokół Kosowa z zainteresowaniem obserwuje Rosja. Moskwa zastanawia się, jak najlepiej wykorzystać kosowską kartę dla swoich potrzeb. Blokowanie niepodległości to tylko teatralne gesty, gdyż dla wszystkich jasne było to, iż Serbia władzy nad Kosowem nie utrzyma. Oczywiście, dla Rosji integralność terytorialna jest zasadą fundamentalną i wartą obrony. Wojna czeczeńska, przynajmniej oficjalnie – choć sądzę, że po części wersja oficjalna pokrywa się z politycznymi celami – była wojną w obronie jedności terytorialnej Federacji Rosyjskiej. Tendencje separatystyczne to coś, czego na Kremlu obawiają się najbardziej. A początek lat 90. był pełen, niepokojących centrum, zachowań podmiotów Federacji.
Moskwa nadal autentycznie obawia się wszelkich tendencji odśrodkowych oraz proniepodległościowych – stąd zrozumiała jest niechęć wobec wybijania się na suwerenność Kosowa. Jednak Rosjanie nie byliby sobą, gdyby nie próbowali czegoś ugrać dla siebie nawet w tak trudnej i praktycznie straconej (z ich punktu widzenia) sytuacji. Siergiej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji, spotkał się dzisiaj z przywódcami dwóch „zbuntowanych” gruzińskich republik – Osetii Południowej i Abchazji. Na spotkaniu powiedział, że Rosja będzie musiała wziąć pod uwagę proklamację niepodległości przez Kosowo, w swojej polityce wobec Abchazji i Osetii Południowej. Rosyjski minister po raz kolejny potwierdził politykę Moskwy, która zawiera się w zdaniu: zrobimy wszystko, co niezbędne, aby pokojowo rozwiązać konflikt Gruzji z dwiema „zbuntowanymi” prowincjami.
Słowa Ławrowa są zrozumiałe. Warto jednak pamiętać, że Moskwie bardzo nie na rękę byłoby posłużenie się kosowskim wzorem w przypadku Abchazji i Osetii Południowej, a w dalszej perspektywie być może także Naddniestrza. Skoro dla Rosji kluczową zasadą jest integralność terytorialna (a ruchy odśrodkowe na Kaukazie są silne), to nie będzie ona popierała secesji gruzińskich prowincji. Można więc założyć, że Ławrow próbuje tylko straszyć Zachód (Gruzja jest zdecydowanie prozachodnia), ale nie ma żadnych argumentów poza retoryką.
Wracając do istoty sporu uważam, że prawo do samostanowienia nie może niejako z automatu być nadrzędne wobec zasady integralności terytorialnej. Nacjonalizm oraz powstawanie malutkich państewek z pewnością nie są w interesie Europy, ani w interesie Rosji. Niepodległość Kosowa wydaje się niezbędna, a zarazem absolutnie bezsensowna. Przespano wiele lat, w trakcie których prowincją zawładnęła mafia oraz grupy przestępcze. Prowincja nie jest zupełnie gotowa do ogłoszenia niepodległości, ale nie ma także powrotu do Serbii. Dobrego rozwiązania brak. Nie można jednak przedłużać „prowizorki” i czas najwyższy podjąć decyzję. Obrano kurs na niepodległość – trzeba się więc go trzymać. Będzie ciężko.
Piotr Wołejko