Główni faworyci w wyborach prezydenckich we Francji znajdują się na ostatniej prostej – w najbliższą niedzielę odbędzie się pierwsza tura głosowania. Opublikowane dnia dzisiejszego sondaże pokazują, że niemalże łeb w łeb (działo się tak przez całą kampanię) idą kandydatka socjalistów Segolene Royal i przedstawiciel prawicy Nicolas Sarkozy. Trzecie miejsce, z dużo mniejszym niż jeszcze kilka tygodni temu poparciem, zajmuje Francois Bayrou, a gdzieś za plecami tej trójki czai się ultraprawicowy Jean-Marie Le Pen.
Swego czasu informowałem o kolejnych czynnikach, które miały zdecydować o wyniku wyborów. Media wymieniały głównie absurdalne rzeczy, takie jak partnerzy głównych faworytów. Jednak tuż przed dniem wyborów pojawił się bardzo poważny czynnik, którego znaczenie może być naprawdę decydujące – tzw. banlieues, czyli przedmieścia. Te same, któe w 2005 roku przez kilka tygodni „płonęły” podczas największej od ponad dekady społecznej rewolty we Francji. Od 2005 roku niewiele w sytuacji mieszkańców banlieues się zmieniło – choć rząd zaklinał się, że będzie dużo lepiej – a przedmieścia nadal są niespokojne. Co więcej, ich głos może zdecydować kto zostanie głową państwa. Imigranci, według prasowych doniesień, mają licznie udać się do urn i pokazać swoją siłę.
Kto może najwięcej stracić? Oczywiste wydaje się, że Nicolas Sarkozy. Nielubiany przez imigrantów były minister spraw wewnętrznych, który w trakcie zamieszek w 2005 roku nazwał młodych ludzi chuliganami i hołotą. Apelował także o natychmiastową deportację wszystkich aresztowanych podczas zamieszek obcokrajowców. Młodzi imigranci nienawidzą Sarkozy’ego, którego obwiniają za pogorszenie ich sytuacji i represje policji. Głosem wrogów „Sarko” stał się w ostatnich tygodniach raper Rost, który posunął się do stwierdzenia w jednym z kanałów telewizji francuskiej, że w razie zwycięstwa kandydata prawicy we Francji dojdzie do ogromnych zamieszek, buntu społecznego, rewolucji. Nie wiadomo na ile reprezentatywny jest głos pochodzącego z Togo rapera, ale takie wypowiedzi muszą budzić niepokój.
Zbyt proste byłoby jednak stwierdzenie, że banlieues zagłosują murem przeciwko Sarkozy’emu. Niektórzy mieszkańcy przedmieść, głównie osoby starsze i w wieku średnim, popierają byłego ministra i jego hasła zapewnienia porządku i zwiększenia bezpieczeństwa. Nie podobają im się rozwydrzeni chuligani rządzący ulicami, sprzedający narkotyki i terroryzujący większość mieszkańców. Sarkozy jest bardzo wyrazistą postacią i dlatego wzbudza zdecydowane reakcje. Niewielu wyborców nie ma wyrobionego zdania na jego temat. Warto dodać, że dla 43% wyborców jest on najbardziej kompetentnym kandydatem w sprawach bezpieczeństwa, zostawiając w tyle Segolene Royal (15%) oraz Le Pena (8%).
Wyniku wyborów nie da się przewidzieć, mimo iż sondaże wskazują na zwycięstwo Sarkozy’ego. Niespełna kilka tygodni temu blisko 40% Francuzów deklarowało, że nie wie na kogo odda swój głos. Później liczba ta spadła o połowę, ale i 20% niezdecydowanych to bardzo dużo. Czy Francuzi poprą obiecującą im wszystko czego zapragną Royal? Czy zdecydują się na twardego w sprawach bezpieczeństwa i zdecydowanego Sarkozy’ego? Może ww. dwójkę pogodzi Francois Bayrou, który stara się przedstawić jako osoba nowa i spoza rządzącego krajem establishmentu? Czy też wyborcy uznali, że trzeba dać szansę Le Penowi, gdyż kolejni prezydenci nie robili nic w najbardziej interesujących obywateli kwestiach? Odpowiedź za kilkadziesiąt godzin. Będzie ona jednak tylko punktem wyjścia do drugiego, decydującego wyścigu. Jacy kandydaci staną w blokach startowych i z jakimi szansami? Nie podejmuję się postawienia żadnej hipotezy. Mogę tylko z wielką uwagą obserwować wydarzenia.
Piotr Wołejko