Stan wyjątkowy został wprowadzony przez prezydenta Pakistanu – generała Perveza Musharrafa – na czas nieokreślony. Na razie nie przewidziano żadnego terminu jego zakończenia. Trwają aresztowania prawników oraz polityków. Pakistańska prasa dość szeroko o tym informuje – The Daily Mail, Daily Times.
Posunięcie Musharrafa, na kilka dni przed decyzją Sądu Najwyższego o legalności jego reelekcji na stanowisku głowy państwa, to zagranie va banque. Nie będzie już odwrotu i żadnej szansy wycofania się. Prezydent może albo odnieść sukces, tj. utrzymać się przy władzy i zmusić główne siły polityczne oraz społeczeństwo do zaakceptowania tego stanu rzeczy, albo może ponieść totalną klęskę i oddać władzę. Żadne półśrodki nie wchodzą grę, na pewno nie na dłuższą metę.
Powody do ogłoszenia stanu wyjątkowego generał miał już kilka miesięcy temu. Nie wykorzystał jednak najlepszego momentu, jakim było okupowanie przez radykalnych islamistów meczetu Lal Masjid w Islamabadzie, pozwalając na wiele niekorzystnych dla niego działań i wydarzeń. Opozycja rosła w siłę, a sam Musharraf został zmuszony do negocjowania z Benazir Bhutto, byłą premier i liderką największej partii w Pakistanie – liberalnej, świeckiej Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP).
Pani Bhutto, przebywająca na emigracji, zgodziła się na pozostanie Musharrafa na stanowisku prezydenta w zamian za zrzucenie przez niego munduru i mianowanie jej na premiera. Oczywiste dla wszystkich było to, że wraz z przejściem do cywila wpływy Musharrafa zostaną poważnie ograniczone, a on sam – z upływem kadencji – będzie bardziej figurantem, niż rozgrywającym. Układ Bhutto z bardzo niepopularnym Musharrafem wywołał pewną konsternację wśród jej zwolenników, a także oskarżenia o zdradę i współpracę z dyktatorem ze strony drugiego głównego opozycjonisty (oraz byłego premiera, także na emigracji) Nawaza Sharifa.
Na decyzji Musharrafa o wprowadzeniu stanu wyjątkowego oraz aresztowaniach i represjach wobec prawników i polityków najbardziej może stracić właśnie pani Bhutto. Częściowo uwiarygodniła prezydenta, nie przeszkadzała także w wyborze go na kolejną kadencję prezydencką kilka tygodni temu. Poszła na współpracę z generałem, a teraz musi połknąć ogromną żabę. Musharraf walczy o życie i gotów jest poświęcić Bhutto i jej partię, aby utrzymać się u władzy. Natomiast Benazir Bhutto do władzy chce powrócić, ale jej wiarygodność po wczorajszej decyzji Musharrafa drastycznie spadła.
Działania prezydenta zostały potępione przez państwa zachodnie, w tym USA, ale te ostatnie nie użyły zbyt ciężkich oskarżeń. Islamabad jest zbyt kluczowym sojusznikiem, aby zrywać z nim z tak błahego powodu. Jednak popieranie Musharrafa może Waszyngtonowi wyjść „bokiem”, jeśli poniesie on klęskę, a nowy rząd utworzą partie opozycyjne, albo – co mało prawdopodobne – islamistyczne. Albo więc Amerykanie zaangażują się po stronie Musharrafa, albo będą z założonymi rękami czekać na rozwój sytuacji. A jak ona się rozwinie, nie wie w tej chwili nikt.
Piotr Wołejko