Może niektórzy pamiętają film Krąg, w którym po obejrzeniu taśmy wideo dzwonił telefon, a nieszczęśliwemu odbiorcy pozostało siedem dni życia. To była tylko rzeczywistość filmowa. Trochę inaczej, bo przy wykorzystaniu radia, „zabawiają się” z policjantami w Meksyku narkotykowi gangsterzy.
Bandyci zajmujący się szmuglowaniem narkotyków przez granicę meksykańsko-amerykańską znaleźli nowy sposób na walkę z policją. „Włamują się” na policyjne fale radiowe i, przy podkładzie muzycznym, ogłaszają nazwiska policjantów, którzy wkrótce zginą. Wskazani stróże porządku nie mają większych szans na przeżycie, zazwyczaj po kilku godzinach są już martwi. „Nikt nie może im pomóc”, powiedział jeden z oficerów. Tak dantejskie sceny mają miejsce w Tijuanie, meksykańskim mieście położonym zaledwie 20 kilometrów od San Diego.
W Meksyku od dwóch lat trwa regularna wojna pomiędzy państwem a potężnymi kartelami i gangami narkotykowymi. Prezydent Felipe Calderon „tymczasowo” wysłał wojsko na ulice kilku stanów i skierował żołnierzy do walki z narkoprzestępcami. Tymczasowe rozwiązanie trwa do dziś, a przemoc osiąga apogeum. Jak w filmach Quentina Tarantino, trup ściele się gęsto, a przestępcy są wyjątkowo zuchwali, bezczelni i pozbawieni jakichkolwiek skrupułów.
W ubiegłym roku, jak podaje Reuters, w Meksyku zginęło ponad 500 policjantów. Część z nich była skorumpowana; tych zabili członkowie wrogich gangów. Jednak spora część stróżów prawa musiała zginąć, gdyż nie chciała przymknąć oka na przestępczą działalność. W ubiegłym roku w wyniku walk z narkoprzestępcami zginęło w Meksyku ponad 5300 osób, dwukrotnie więcej niż w roku 2007. Oznacza to, że w ciągu dwóch lat śmierć poniosło 7000 osób. Strait Times donosił 16 grudnia br., że w ciągu kilku wcześniejszych dni zginęły 44 osoby. Większość zgonów nastąpiła w graniczącym z Texasem Ciudad Juarez w stanie Chihuahua, gdzie w bieżącym roku zginęło ponad 1500 osób.
Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia znaleziono ciała dziewięciu mężczyzn pozbawione głów. Jak się później okazało, bestialsko zamordowani byli żołnierzami, a jeden z nich ex-policjantem. Na początku maja ub.r. narkobandyci zabili szefa meksykańskiej policji w jego własnym domu.
Kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy rzuconych do walki z kartelami nie radzi sobie z postawionym przed nimi zadaniem. Wojsko nie jest przygotowane do prowadzenia walki z bandytami, żołnierzom brak odpowiedniego szkolenia. Kto zresztą widział, żeby armia załatwiała sprawy, którymi powinna zająć się policja? Na niej nie można jednak polegać, gdyż jest słabo opłacana, kiepsko uzbrojona i strasznie skorumpowana. Kto zaś nie chce się podporządkować narkotykowym baronom jest zastraszany albo eliminowany. Jak pokazują przytoczone we wcześniejszym akapicie dane, życie w Meksyku jest dość tanie i łatwo je stracić.
Kartele szmuglujące narkotyki do Stanów stworzyły państwo w państwie, zapewniając sobie swoistą autonomię. Jeśli nie mogą kogoś kupić, po prostu go zabijają, a biznes kręci się dalej. Trudno się temu dziwić, jeśli zyski gangów wahają się między piętnastoma a ponad dwudziestoma miliardami dolarów rocznie. Tymczasem Stany Zjednoczone, które są głównym odbiorcą narkotyków szmuglowanych przez meksykańskie kartele, przeznaczyły na pomoc dla Meksyku zaledwie 1,4 miliarda dolarów (z czego do tej pory Meksyk otrzymał niecałe 200 milionów w postaci sprzętu).
Dwuletnia „ofensywa” rządu przynosi jak na razie efekty odwrotne od zamierzonych. Wydaje się, że przestępcy nigdy nie byli tak silni i zdeterminowani. Policja jest zbyt słabo opłacana i wyszkolona, a także skorumpowana, żeby poradzić sobie z kartelami. Wojsko, jak pisałem wyżej, nie jest odpowiedzią. Potrzebne jest ulepszenie strategii, na które Meksyk nie za bardzo stać. Jednak porażka oznacza upadek państwa i usankcjonowanie samowoli gangsterów. Może Meksyk powinien zintensyfikować współpracę z Kolumbią, której rząd odniósł na polu walki z przestępcami spore sukcesy. Jedno jest pewne – obecny stan jest nie do zaakceptowania.
Piotr Wołejko