Wojna prowadzona przez meksykański rząd z narkogangsterami oraz walki pomiędzy kartelami narkotykowymi zatacza coraz szersze kręgi. Fala przemocy przetaczająca się Meksyk zbiera swoje żniwo. Ponad 12 tysięcy osób zginęło w ciągu ostatnich trzech lat, odkąd z polecenia prezydenta Felipe Calderona rozpoczęła się antynarkotykowa operacja zbrojna.
Meksyk jest teraz jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na ziemi. W wyniku starć wojska, wysłanego do walki w miejsce nieudolnej i przeżartej korupcją policji, z gangsterami oraz gangsterów między sobą giną nie tylko przestępcy, wojskowi i policjanci, ale także urzędnicy (wielu z nich także jest skorumpowanych) czy przypadkowi przechodnie. W lutym br. pisałem o nowym pomyśle narkoprzestępców, polegającym na informowaniu na falach policyjnego radia o tym, że funkcjonariusze X i Y wkrótce zostaną zabici. I byli zabijani.Nie można zapomnieć o udanym zamachu na szefa meksykańskiej policji, o czym pisałem w maju 2008 r.
Teraz celem gangsterów stali się księża. Przestępcom nie podoba się otwarte występowanie duchownych przeciwko narkobiznesowi oraz wzywanie ludzi do przeciwstawienia się kartelom i gangom. Na początku czerwca na południu Meksyku zginął katolicki ksiądz oraz dwóch seminarzystów. Jak podaje Reuters, ponad 1000 księży w całym kraju otrzymało pogróżki od gangsterów, a ok. 400 grożono śmiercią, jeśli nie powstrzymają się od krytyki.
Medialne trzęsienie ziemi wywołał w kwietniu br. arcybiskup prowincji Durango, stwierdzając, że „wszyscy z wyjątkiem miejscowych władz” wiedzą, że przywódca jednego z karteli Joaquin „Shorty” Guzman ukrywa się w Durango. Guzman, który uciekł z więzienia w 2001 roku, uważany jest za głównego architekta obecnego stanu rzeczy w Meksyku, czyli bezwzględnej walki karteli o wpływy i podział „narkotykowego tortu”, którego wartość wynosi kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Księża są szczególnie narażeni na zemstę gangsterów, gdyż często są świadkami działań karteli w odległych od stolicy częściach kraju. Nie przysługuje im żadna ochrona, a w wielu miejscach żyją na łasce przestępców, którzy „rządzą” w danych miejscowościach czy okolicach. Niewielka część zysków karteli wędruje do kościołów na remonty czy drobne prace naprawcze. Przestępcy zmuszają także duchownych do udzielania sakramentów swoim rodzinom oraz im samym.
Pod adresem duchownych padają także oskarżenia o przyjmowanie darowizn bez pytania o ich źródło bądź nawet układanie się z miejscowymi gangsterami. Wielce prawdopodobne, że takie historie rzeczywiście mają miejsce. Zasługują na potępienie, jednak należy zrozumieć sytuację i okoliczności. Często duchowni nie mają wyboru; odmawiając ryzykowaliby własnym życiem. Bez wątpienia pewna liczba księży „ułożyła się” z przestępcami i czerpie z tego niemałe profity. Zawsze znajdą się jakieś czarne owce.
Polowanie na księży w Meksyku przypomina trochę stosunek władz PRL do Kościoła katolickiego i represjonowanie duchownych. Obywatele, nie mając zaufania do instytucji państwa w sposób naturalny znajdowali oparcie w Kościele. Duchowni odegrali istotną rolę w podtrzymaniu ducha narodu, choć i w Polsce część z nich dała się przekupić/zastraszyć i przeszła na stronę zbrodniczego systemu. W Polsce również mordowano księży, jednak dokonywano tego „w imieniu” państwa. W Meksyku dokonują tego przestępcy, którzy państwa się nie boją i są gotowi wyeliminować wszystkich, którzy staną im na drodze.
Wracając do Meksyku, tylko ostatnie dni przyniosły kolejne informacje o makabrycznych zbrodniach dokonanych przez gangsterów, a także doniesienia o zabiciu kilkunastu „żołnierzy” pracujących dla karteli. Meksykański rząd wysyła dodatkowe półtora tysiąca żołnierzy do położonego na północy kraju miasta Ciudad Juarez, gdzie od marca znajduje się już pięć tysięcy wojskowych. Do akcji wkracza także prezydent Obama, który prosi Kongres o wyasygnowanie funduszy na wzmocnienie sił chroniących amerykańsko-meksykańską granicę oddziałami Gwardii Narodowej w sile półtora tysiąca żołnierzy.Tylko czy wzmocnienie sił powstrzyma napływ broni z Ameryki do Meksyku?
Bezwzględna wojna z kartelami narkotykowymi kosztowała życie kilkanaście tysięcy osób odkąd władzę w 2006 roku przejął Felipe Calderon. Społeczeństwo generalnie popiera politykę prezydenta, jednak ludzie obawiają się przemocy oraz jej wpływu na postrzeganie Meksyku przez zagranicznych inwestorów. Mimo braku widocznych postępów w walce z narkobiznesem, popularność Calderona jest bardzo wysoka, przed miesiącem wynosiła ponad 60 procent.
Kadencja Calderona może upłynąć pod znakiem wojny. Ewidentnie widać, że państwo nie radzi sobie z sytuacją i uwikłało się w krwawą wojnę na wyniszczenie. Tego typu starcia są dla demokracji trudne do wygrania, gdyż z czasem poparcie obywateli dla zdecydowanej postawy władz spada. Niezbędne jest znaczne zwiększenie amerykańskiej pomocy i wsparcia dla prezydenta Calderona, bez których nie widzę większych szans na pokonanie karteli narkotykowych.
Najwyższy czas, aby Amerykanie poważnie i kompleksowo podeszli do problemów na ich własnym podwórku. Dotychczasowe wysiłki to tylko kropla w morzu potrzeb.
Piotr Wołejko